czwartek, 21 grudnia 2023

Kwestia sensu

 

Pan Marek stoi na przystanku tramwajowym i nerwowo spogląda na zegarek. Za pół godziny powinien być w siedzibie Stowarzyszenia. Tymczasem tramwaj, który według rozkładu miał przyjechać pięć minut temu, ciągle jest niewidoczny nawet daleko na horyzoncie. Jeśli nie dotrze na czas, prawie setka ludzi czekających na niego poczuje się rozczarowana. Niektórzy może wyjdą, stwierdziwszy, że jak wszystko zacznie się z opóźnieniem to oni nie zdążą zrealizować następnego punktu swojego porządku dnia.

Czy coś stracą? Trudno powiedzieć. Nic za udział w tym spotkaniu nie zapłacili. Jego treść jest być może ciekawa, ale w rankingu interesujących zdarzeń oferowanych ludzkości przez współczesny świat nie zajmuje z pewnością miejsca nawet w pierwszej dziesiątce. Może w pierwszej setce?

Czy pan Marek coś straci, spóźniając się? Raczej niewiele. Za poprowadzenie tego wydarzenia nie przysługuje mu żadne honorarium, więc nikt nie będzie mógł mu go pomniejszyć ani odebrać.

W ogóle finansowo całe przedsięwzięcie jest wyjątkowo oszczędne. Stowarzyszenie bezpłatnie udostępniło salę, która i tak całymi miesiącami stoi pusta. Prelegent, który ma opowiadać o wpływie zdrowego odżywiania na sprawność mózgu u ludzi w wieku, który znakomita większość audytorium już osiągnęła albo się do niego zbliża, zgodził się wystąpić pro bono. Właściwie jedynym kosztem jest zakup ciastek, herbaty i kawy, którymi uczestnicy mają być częstowani w czasie przerwy. Być może wizerunek pana Marka ucierpi nieco w oczach prelegenta i słuchaczy, jeśli będą musieli na niego czekać. Tylko czy to taka wielka ujma? Z prelegentem prawdopodobnie drugi raz się nie spotka, a audytorium nie ma wyjścia. Jeśli obrazi się na prowadzącego klub, nikt inny go nie zastąpi. Stowarzyszenie długo szukało „jelenia”, który za darmo zgodziłby się realizować ten projekt, a po pięciu latach prawdopodobieństwo znalezienia następcy jest jeszcze mniejsze.

Mimo to pan Marek niecierpliwi się z powodu wciąż nienadjeżdżającego tramwaju i ogarnia go złość. Nie lubi się spóźniać. W ogóle nie lubi zawodzić nikogo i w żadnej sprawie. Jest przekonany, że taką ma naturę. W rzeczywistości dawno temu, w czasach, do których jego pamięć nie sięga, przekonano go skutecznie, że wszyscy ludzie na świecie są od niego ważniejsi i jego powinnością jest drobiazgowo spełniać ich oczekiwania.

Tramwaj w końcu nadjeżdża. Jest zatłoczony i kolejni pasażerowie z wielkim trudem wciskają się do środka. Pan Marek stoi ściśnięty jak sardynka na środkowym pomoście, martwiąc każdym zatrzymaniem na skrzyżowaniu, każdym przedłużającym się postojem na przystankach. Wie już, że nie zdąży na czas. Będzie musiał przepraszać zebranych za spóźnienie. Taki wstyd! Czy jego perfekcyjna dusza w ogóle to przeżyje?

Odległość między przystankiem, na którym wysiadł, a siedzibą Stowarzyszenia pokonuje biegiem. Zziajany wpada na salę konferencyjną. Przeciera oczy ze zdumienia. Prelegent jeszcze nie dotarł. Porusza się własnym samochodem, a korki na ulicach są większe niż na torach tramwajowych. Z przewidywanej setki słuchaczy obecnych jest nie więcej niż dwadzieścia osób. Prawie nikt nie siedzi na krześle w oczekiwaniu na mający się zacząć wykład. Ludzie stoją w małych grupkach głównie wokół stołu z kawą, herbatą i ciastkami przeznaczonymi na przerwę. Dzbanki i taca są już prawie puste, chociaż nic się jeszcze nie zaczęło. Ten brak zaciekawienia tematyką proponowanych spotkań zawsze irytował pana Marka. Najeść się, napić i czym prędzej zmykać do domu. Oto cała filozofia tych przyziemnych, pozbawionych refleksyjności ludzi. „Dlaczego ja się dla nich tak trudzę?”, zastanawia się po raz nie wiadomo który od czasu, kiedy objął funkcję koordynatora projektu.

Prelegent w końcu się zjawia. Z uśmiechem przeprasza za spóźnienie. Nie widać po nim, żeby czuł się z tego powodu zażenowany. Ot, wypadek przy pracy. Zdarza się, nic wielkiego. Mówi krócej niż było w planie, bo czas nagli, a on ma na dziś przewidziane jeszcze jedne zajęcia. Tam nie może się spóźnić. To nie będzie wykład pro bono. Kto płaci, ten ma prawo wymagać. Na zakończenie prosi słuchaczy o pytania. Cisza. Na jego twarzy maluje się wyraz ulgi, którego nawet nie stara się ukryć.

Towarzystwo powoli rozchodzi się, zostawiając garść okruchów na stoliku kawowym i mnóstwo pustych plastikowych kubków, dużo więcej niż było uczestników spotkania. Panu Markowi robi się strasznie przykro, i to wcale nie dlatego, że teraz na nim ciąży obowiązek posprzątania tego całego bałaganu. Ma ochotę rzucić to wszystko, skończyć raz na zawsze z tak zwaną działalnością społeczną i zająć się wyłącznie pilnowaniem własnego zdrowia, tak jak wszyscy ci, którzy przed chwilą opuścili salę. Wie, że tego nie zrobi, chociaż zdaje sobie sprawę, że przeżyje jeszcze niejedno rozczarowanie podobne do dzisiejszego. Dokąd pójdzie, jeśli nie tutaj? Komu będzie potrzebny, jeśli nie tym ludziom wykazującym tak mizerne zainteresowanie wszystkimi jego staraniami? Bez nich straciłby zupełnie motywację do codziennego wstawania, mycia zębów, golenia się i zakładania czystej koszuli. Jest przecież najmniej znaczącym człowiekiem na ziemi, a tych dwadzieścia parę osób, które pofatygowały się dziś, żeby zjeść zakupione przez niego ciastka i napić się przygotowanej na jego prośbę kawy i herbaty nadaje sens całemu jego życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz