poniedziałek, 13 września 2021

 

O wężu Gorgonie

 

W pradawnych czasach, gdy ziemie nad brzegami Wisły, Warty i Odry porastały gęste puszcze i knieje, a tylko gdzieniegdzie rozrzucone były niewielkie ludzkie osady otoczone wianuszkami pól uprawnych, w jednej z takich puszcz, niedaleko miejsca, gdzie łączą się ze sobą rzeki Odra i Barycz, mieszkał wąż Gorgon. Podobnie jak wszyscy jego bracia, został ulepiony z mułu wydobytego z dna rzeki przez Welesa, boga podziemi i głębin wodnych.

Doskwierało mu bardzo to wężowe życie polegające na wiecznym pełzaniu z nosem przy ziemi, oglądaniu wyłącznie ździebeł trawy i kryciu się pod krzewami przed każdym większym zwierzem, który mógł, nawet niechcący, jedną łapą rozdeptać go na miazgę. Marzył o tym, żeby przekształcić się w smoka, móc unosić się na skrzydłach w przestworza, zionąć ogniem, siać postrach w całej okolicy, no i od czasu do czasu porywać ludzkie dziewice. Niekoniecznie do zjedzenia. W charakterze pokarmu nie musiałyby przecież być dziewicami. Wiedział jednak, że aby to marzenie mogło się spełnić, przez siedem lat nie może, choćby z daleka i na krótką chwilę, ujrzeć żadnego człowieka. Dlatego krył się po najgłębszych gęstwinach, pilnie nasłuchiwał, czy aby z którejś strony nie dochodzą odgłosy polowania albo pracy drwali. Gdy tylko coś takiego posłyszał, natychmiast oddalał się od tego miejsca z prędkością, na jaką pozwalało mu jego beznogie, wężowe ciało.

Przez długi czas skutecznie unikał spotkania z tymi dwunożnymi istotami stworzonymi ze słomy zmieszanej z błotem przez boskiego brata jego ojca, Peruna. Gorgon wiedział, że między obydwoma bogami od zarania dziejów trwa zażarta walka o to, jak ostatecznie będzie wyglądał świat. Perun dążył do tego, aby był on pełen łagodności i piękna. Jego dziełem były wielobarwne kwiaty, drzewa rodzące słodkie owoce, ptactwo rozweselające leśną ciszę swoim śpiewem, no i oczywiście ludzie, których zadaniem było mądrze tymi wszystkimi stworzeniami zarządzać. Weles natomiast miał usposobienie dzikie, okrutne i pełne wszelakich żądz. Takie też stwarzał istoty: drapieżne, ponure i brzydkie. Jako syn Welesa, Gorgon wśród tych drugich głównie przebywał i czuł się doskonale w ich towarzystwie.

Zostało mu już niewiele do końca owych siedmiu lat wyznaczonych tajemniczym boskim zrządzeniem jako czas przymusowego unikania widoku ludzi, żeby z węża można było przemienić się w smoka. Cieszył się już na tę chwilę i w myślach odliczał dni dzielące go od siódmych urodzin, kiedy to uroczyście poprosi Welesa, a ten jednym swoim słowem sprawi, że wyrosną mu skrzydła i szponiaste pazury, a obecny mały pyszczek, uzbrojony jedynie w cienki, jadowity język, zamieni się w paszczę zionącą ogniem i straszącą wszystkich wokoło wielkimi, ostrymi jak brzytwa kłami. Był dumny ze swojej przebiegłości, dzięki której udało mu się przeżyć cały ten czas bez spotkania z człowiekiem. Wielu jego braci nie miało tyle szczęścia. Przed upływem siedmiolecia natykali się, a to na myśliwego, a to na zbłąkanego zbieracza owoców leśnego runa, to znów na drwala albo na włóczęgę kryjącego się po lasach, aby uciec przed sprawiedliwą karą, jaką chciano mu wymierzyć w jego rodzinnej osadzie. Gorgon szydził z ich braku przezorności, samego siebie stawiając za wzór skutecznego unikania przygód niosących groźbę zaprzepaszczenia szansy na to, co było największym marzeniem każdego młodego węża.

W pewne słoneczne, letnie popołudnie wylegiwał się wśród wysokich traw w cieniu gęstych krzewów, rozkoszując się myślą, że już tylko dwa dni dzielą go od chwili, gdy będzie mógł zamienić swoją obecną mizerną postać na smoczą potęgę. Nie dosłyszał zbliżających się kroków. Z zamyślenia wyrwał go dopiero szelest gałęzi rozchylanych tuż nad jego głową. Obejrzał się, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie grozi mu rozdeptanie przez jakiegoś zwierza… i w tym momencie jego ślepia popatrzyły prosto w twarz Gawryły, mieszkańca osady oddalonej o kilka wiorst od tego miejsca. Ów kmieć, wypiwszy wcześniej trochę za dużo mocnego wina, zabłądził w lesie, sam nie wiedząc za bardzo, czego chciał tam szukać. Gorgon natychmiast odwrócił łeb, ale było już za późno. Zrozumiał, że raz na zawsze stracił możliwość stania się smokiem. Ogarnęła go taka wściekłość, że postanowił za karę śmiertelnie ukąsić intruza, który, włócząc się tam, gdzie ludzie nie powinni mieć nic do szukania, pozbawił go możliwości spełnienia największego marzenia jego życia. Jednak Gawryło, ujrzawszy węża, przestraszył się i co sił w nogach zaczął uciekać, gdzie pieprz rośnie. Na dogonienie go pełzający Gorgon nie miał szans.

Zrobiło mu się okropnie smutno i zaczął rzewnie płakać nad swoim losem. Płakał tak przez wiele dni, aż z jego łez powstało leśne jezioro. Weles, choć z natury posępny i okrutny, wzruszył się nieszczęściem swojego syna. Stworzył rusałkę i kazał jej zamieszkać w wodach tego jeziora. Odkąd Gorgon zaczął bawić się z rusałką, stopniowo powrócił mu dobry nastrój. Doszedł do wniosku, że niekoniecznie trzeba zmienić się w smoka, żeby być szczęśliwym. Najważniejsze to mieć do kogo pysk otworzyć. Choćby i wężowy.