piątek, 20 listopada 2015

Najnowszy utwór

Szóstka


Renata Balkowska zawsze kończyła pracę w biurze punktualnie o 15.30. Zależało jej, aby dotrzeć na czas do przedszkola, w którym czekał na nią jej największy skarb – Piotruś. Gdy dwa lata temu rozstała się z jego ojcem, to on pozostawał jedyną radością jej życia i gotowa była na największe nawet poświęcenie dla zapewnienia mu niczym niezmąconego szczęścia. Praca księgowej w oddziale Totalizatora Sportowego miała zapewnić ich obojgu materialne bezpieczeństwo, dlatego traktowała ją bardzo poważnie, ale najważniejsze było to, aby ten czteroletni człowieczek nie musiał czekać na mamę zbyt długo, tęsknie wypatrywać jej powrotu i niepokoić się, czy w ogóle przyjdzie. Chciała jak najdłużej być razem z nim. Wszystkie miliony wygrywane przez szczęśliwych klientów firmy, w której pracowała, była gotowa oddać, żeby temu malcowi nie przytrafiło się nic złego.
W dniu 25 sierpnia podobnie, jak w każdym innym, dokładnie o 15.30 Renata pozbierała wszystkie dokumenty z biurka, odłożyła je na właściwe półki, wyłączyła komputer i nie więcej, niż pięć minut później przekręcała kluczyk w stacyjce i odjeżdżała w kierunku przedszkola. Nie zwróciła najmniejszej uwagi, że po drugiej stronie ulicy stało zaparkowane granatowe volvo, które ruszyło natychmiast w ślad za jej fiatem.. Nie zaniepokoiło jej również, że ten elegancki pojazd trzyma się przez całą drogę w niewielkiej odległości od niej. Dopiero, gdy zatrzymał się na tym samym co ona parkingu przed wejściem do przedszkola, zaintrygowało ją to. Nie przypominała sobie, żeby dotychczas któryś z rodziców przyjeżdżał po swoją pociechę tak luksusowym wozem. „Czyżby któryś z rodziców stał się nagle właścicielem pokaźnej fortuny” – przemknęło jej przez głowę, ale o tym pewnie, z racji swojej pracy, wiedziałaby już od co najmniej kilku dni.
Piotruś już na nią czekał. Miał już sandałki na nogach i plecaczek z wszelkimi niezbędnymi w przedszkolu przyborami na plecach. Chciał pokazać mamie, jak bardzo jest samodzielny. Gdy tylko ją ujrzał, natychmiast podbiegł, rzucił się jej na szyję i serdecznie uściskał. Od razu też zaczął z zapałem opowiadać o różnych przedszkolnych przygodach, jakie spotkały go dzisiejszego dnia. Kiedy znaleźli się na zewnątrz budynku, Renata zauważyła, że z granatowego volvo właśnie wysiadł wysoki mężczyzna o ciemnych, nienagannie ostrzyżonych włosach i starannie ogolonej twarzy. Na oczach miał przyciemnione okulary w oprawkach z tej samej górnej półki, co jego samochód oraz szyty na miarę garnitur w kolorze stalowym i idealnie dopasowany do niego jedwabny krawat. Najwyraźniej patrzył na nią i na Piotrusia. Skoro tylko zbliżyli się do furtki w ogrodzeniu oddzielającym dziedziniec przedszkola od ulicy, podszedł do nich.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie. – Ślicznego ma pani synka, i jaki grzeczny. Zapewne jest pani szczęśliwą mamą.
- O co panu chodzi? – spytała Renata poirytowana niespodziewaną zaczepką. – Kim pan właściwie jest? Proszę zostawić mnie i moje dziecko w spokoju.
- Zapewne kocha pani swojego malca i nie chciałaby, żeby stało mu się coś złego – ciągnął dalej nieznajomy, w ogóle nie zwracając uwagi na protesty Renaty. – Chciałbym zaproponować pani pewną transakcję, która wzmocniłaby pani poczucie bezpieczeństwa, co do tego młodzieńca – mówiąc to, popatrzył z uśmiechem na Piotrusia.
- Jeśli jest pan agentem ubezpieczeniowym, to…
- Spokojnie, nie jestem agentem, chociaż to, co proponuję można by poniekąd porównać z polisą na życie, jego życie – podkreślił dobitnie wskazując skinieniem głowy Piotrusia.
Renatę te słowa wyraźnie zaniepokoiły. Odruchowo uścisnęła mocniej rękę synka i zrobiła zdecydowany krok do przodu. Chciała ominąć intruza i jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, żeby zniknąć mu z oczu. Gotowa była nawet trochę pokluczyć po mieście, aż w końcu go zgubi, byleby tylko nie mieć z nim więcej do czynienia. Jednak nieznajomy zastąpił jej drogę.
- Radzę wysłuchać mojej propozycji. Nie pożałuje pani tego. Czy nie zechciałaby pani zaprosić mnie do swojego auta, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać? – Mówił to z takim naciskiem, jakby chciał dać do zrozumienia, że odpowiedź odmowna w ogóle nie wchodzi w grę.
Renata rozejrzała się dokoła. Kolejni rodzice wyprowadzali swoje pociechy z przedszkola Niektórzy dopiero przychodzili, żeby je odebrać. Postronnych przechodniów na ulicy było niewielu. Z pewnością nikt z obecnych nie zaryzykuje bezpieczeństwa własnego dziecka i nie wda się w szarpaninę z obcym człowiekiem. Sama tak by się zachowała na ich miejscu. Teraz przypomniała sobie, że taki sam samochód stał pod jej biurowcem. Skoro wie, gdzie pracuje, to może też wiedzieć, gdzie mieszka. Próba pozbycia się go pewnie na nic się nie zda. Może lepiej nie stawiać oporu i nie rozdrażniać go niepotrzebnie.
- No dobrze, proszę – powiedziała z wyraźną niechęcią.
Na wstępie nieznajomy wyjął z kieszeni kartkę trochę większą od wizytówki i podsunął Renacie przed oczy.
- To pani adres, zgadza się. Pokazuję to pani, aby dać do zrozumienia, że nie będzie łatwo się mnie pozbyć, gdyby przyszła pani na to ochota. Teraz przejdźmy do interesów.
Gdy po kilkunastu minutach rozmowy elegancko ubrany mężczyzna opuszczał jej fiata punto, żeby przesiąść się do swojego granatowego volvo, Renata siedziała wciąż nieruchomo za kierownicą wstrząśnięta i zszokowana. To, co przed chwilą usłyszała wywołało w niej burzę mieszanych uczuć. W pierwszym odruchu chciała podjechać pod najbliższy komisariat i opowiedzieć o wszystkim policji. Jednak gdy popatrzyła na spokojnie bawiącego się pluszowym zajączkiem na tylnym siedzeniu Piotrusia, porzuciła ten zamiar. Jeśli to, co powiedział ten elegant jest prawdą, a wolałaby tego nie sprawdzać, to zawiadomienie policji nic nie da, a może narazić jej ukochanego synka na śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy w ogóle komukolwiek o tym powiedzieć? Komu? Koleżankom z pracy? To pewna droga do dyscyplinarnego zwolnienia. Innym znajomym, rodzinie? Będą jej doradzać pójście na policję, a ona się boi. Najlepiej nikomu nic nie mówić i czekać cierpliwie na dalszy bieg wypadków. Może nie będzie tak źle.
Tajemniczy rozmówca zostawił jej na odchodne wizytówkę zawierającą tylko numer telefonu bez żadnych innych danych. Ma na ten numer dzwonić w ściśle określonych sytuacjach, które go zainteresują. Schowała ją do torebki w nadziei, że nigdy nie będzie musiała zrobić z niej użytku.
W połowie lutego następnego roku pan Bolesław Pęczak spoglądał z niedowierzaniem na kupon zawierający osiem ciągów po sześć liczb przypadkowo wylosowanych z czterdziestodziewięcioelementowego zbioru. Po raz kolejny porównywał liczby zapisane w rządku trzecim od góry z wynikami ostatniego losowania zamieszczonymi na stronie internetowej Totalizatora Sportowego i przecierał oczy ze zdumienia.
Od ponad trzydziestu lat regularnie grał w totolotka, zawierając początkowo raz, później dwa, a obecnie trzy razy w tygodniu po kilka lub niekiedy nawet kilkanaście zakładów i nigdy nie przytrafiła mu się żadna większa wygrana. Stopniowo tracił nadzieję, że los kiedykolwiek się do niego uśmiechnie i pozwoli ustrzelić coś więcej niż trójkę pozwalającą na zawarcie kilku następnych zakładów bez ponoszenia kosztów własnych, ale dusza hazardzisty nie pozwalała mu zaprzestać udziału w kolejnych losowaniach.
Tym razem liczby w trzecim rządku na jego kuponie pokrywały się idealnie z tymi wyświetlonymi na ekranie komputera. Jego radość była tym większa, że właśnie w obecnej edycji zakładów doszło do rzadko spotykanej kumulacji i do wygrania było aż trzydzieści milionów złotych. Nawet jeśli znajdzie się jeszcze jeden, a choćby i dwóch szczęśliwców, którzy na swoich kuponach znajdą te same numery to i tak kwota, jaka przypadnie każdemu z nich do podziału, wystarczy, żeby na zawsze odmienić swoje życie, skończyć z nużącą i stresującą pracą, w której wymagania przełożonych rosną odwrotnie proporcjonalnie do sił potrzebnych, żeby im sprostać. Będzie można porzucić ciasne mieszkanie w starej, od lat nieremontowanej kamienicy z poszarzałą elewacją, brudną klatką schodową i ponurym widokiem z okna na równie poszarzałe i zaniedbane budynki po drugiej stronie ulicy, przeprowadzić się do własnego nowo wybudowanego domu gdzieś na obrzeżach miasta, z obszernym ogrodem i wszelkimi dostępnymi we współczesnym świecie wygodami. Do centrum dojeżdżać będzie luksusowym samochodem, on jednym, żona drugim, a na wakacje każdego roku wybiorą się razem w inny zakątek świata.
Marzeń pan Bolesław miał jeszcze wiele. Snuł je przez cała noc, gdyż stan ogólnego podniecenia wywołany niespodziewaną szczęśliwą nowiną nie pozwolił mu ani na chwilę zmrużyć oczu. Nazajutrz skoro świt wstał, założył swój najlepszy garnitur i udał się do siedziby regionalnego oddziału Totalizatora Sportowego, aby jak najprędzej zmaterializować szczęście, które od wczoraj stało się jego udziałem.
Na miejsce musiał dojechać dwoma tramwajami. W obu panował tłok. Pan Bolesław pomyślał z satysfakcją, że to już jeden z ostatnich razów w życiu, kiedy porusza się po mieście w takich warunkach. Prawda, trzeba będzie jeszcze wyrobić sobie prawo jazdy, ale tym nie musi się martwić. Na początek wynajmie sobie prywatnego kierowcę. Stać go przecież będzie na to.
Formalności w biurze oddziału TS nie trwały długo. Sprawdzono i potwierdzono autentyczność kuponu przyniesionego przez szczęśliwego gracza. Do wyłącznej wiadomości firmy spisano z dowodu osobistego jego dane osobowe, zastrzegając, że będą wykorzystane jedynie do celów związanych z przekazaniem wygranej, a następnie posadzono w fotelu milionera i zapytano, na co zamierza przeznaczyć tak wielką kwotę. Okazało się bowiem, że szóstka pana Pęczaka była jedyną, jaka padła w tym losowaniu i cała pula kumulacji, po potrąceniu podatku od gier, będzie do jego dyspozycji.
Świeżo upieczony milioner nie chciał uchodzić za chciwego egoistę, dlatego dużo mówił o wspieraniu fundacji i stowarzyszeń niosącym pomoc ludziom w jakiejkolwiek potrzebie. O dwóch luksusowych samochodach, willi na obrzeżach miasta i wakacjach spędzanych co roku na innym kontynencie nie wspomniał ani słowem. Po niespełna dwudziestu minutach opuścił budynek Totalizatora, czując się już bogaczem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego głowę zaprzątała teraz myśl, jak uczcić to przełomowe wydarzenie, gdzie urządzić przyjęcie z tej okazji i kogo na nie zaprosić.
Dla Renaty Balkowskiej ten dzień był jednym z najtrudniejszych w życiu. Oto nadszedł czas, żeby zrobić użytek z numeru telefonu, który zostawił jej prawie pół roku temu tajemniczy posiadacz granatowego volvo. Nie ulegało wątpliwości, że wydarzenie, którym dziś żyło całe biuro znajdzie się w orbicie jego zainteresowań. Najchętniej udałaby, że zapomniała o tamtej rozmowie, zgubiła zostawioną wtedy wizytówkę albo znalazła jakikolwiek inny wykręt, jednak lęk o życie Piotrusia kazał jej dokładnie wypełnić przekazane wówczas instrukcje. Nie miała wątpliwości, że tajemniczy rozmówca o niej nie zapomniał. Gdy mniej więcej miesiąc po ich pierwszym spotkaniu przeniosła Piotrusia do innego przedszkola, zaraz następnego dnia zobaczyła zaparkowane po drugiej stronie ulicy to samo luksusowe auto rzucające się w oczy, bo niewiele takich drogich cacek porusza się po mieście. Nikt wtedy do niej nie podszedł. Nikt też później nie zadzwonił ani nie skontaktował się w żaden inny sposób, ale dano jej do zrozumienia, że jest pod stałą obserwacją i nie uda się jej zniknąć z pola widzenia ludzi, którzy złożyli jej ofertę współpracy nie do odrzucenia.
Tego dnia nie wstała od biurka jak zwykle punktualnie o 15.30. Jeszcze przez kilkanaście minut wertowała leżące przed nią dokumenty, czekając aż wszystkie koleżanki opuszczą swoje miejsca pracy. Gdy została sama, podeszła do szafy pancernej, w której trzymano akta szczęśliwych zdobywców głównej wygranej we wszystkich wariantach gier losowych oferowanych pod wspólną marką LOTTO. Nie należała do grona osób uprawnionych do znajomości szyfru otwierającego tę szafę. Jednak odkąd wiedziała, że nadejdzie kiedyś dzień, gdy ta wiedza będzie jej potrzebna, znalazła sposób, aby być na bieżąco z dokonywanymi co tydzień zmianami ośmioznakowej kombinacji cyfr i liter strzegącej dostępu do danych najstaranniej chronionych w tej firmie.
Drżącą ręką, na wszelki wypadek okrytą rękawiczką, wybierała kolejne znaki, aż świecąca się nad klawiaturą dioda zmieniła kolor z czerwonego na zielony. Wtedy wystarczyło przekręcić o 90 stopni stalową klamkę i wnętrze szafy stało przed nią otworem. Wyciągnęła nowo założoną dziś teczkę, na niewielkiej kartce zapisała wszystkie dane interesujące jej zleceniodawcę, po czym odłożyła teczkę na miejsce i starannie zamknęła szafę. Teraz pośpiesznie opuściła biuro. Po drodze kupiła w kiosku za najniższą cenę kartę startową do telefonu komórkowego, włożyła ją na miejsce używanej dotychczas karty w swoim aparacie, a następnie wysłała na podany jej pół roku temu numer sms z danymi przepisanymi przed chwilą w biurze. Później zamieniła ponownie karty w telefonie. Tę nowo kupioną wraz ze strzępami starannie podartej kartki z nielegalnymi informacjami wrzuciła do studzienki odpływowej przy krawężniku ulicy i dopiero wtedy wsiadła do samochodu, aby udać się do przedszkola. Piotruś zdziwiony, że mama przychodzi dziś tak późno, czekał już na nią przy drzwiach gotowy do wyjścia. Jak zwykle rzucił się jej na szyję na powitanie, ale Renata nie miał tym razem ochoty na okazywanie czułości. Było jej ciężko. Zdawała sobie sprawę, że zrobiła rzecz straszną, której komuś innemu nie potrafiłaby wybaczyć i tylko lęk o życie i zdrowie tej kruchej istoty obejmującej ją teraz swoimi drobnymi rączkami był jej usprawiedliwieniem. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Mamusiu, dlaczego płaczesz? – zapytał zdumiony Piotruś.
- Nic takiego. Jest mi trochę smutno – odpowiedziała wymijająco. – Jest już bardzo późno, musiałam dzisiaj zostać dłużej w pracy. Chodź, najwyższy czas na twój podwieczorek.
Dwa krótkie dźwięki następujące po sobie w odstępie ułamka sekundy oznajmiły jej, że w telefonie czeka na odczyt nowa wiadomość. Postanowiła jednak nie przedłużać teraz czasu powrotu, i tak już mocno spóźnionego i sprawdzić treść smsa, gdy będą razem z Piotrusiem w domu.
W skrzynce odbiorczej znajdowało się podziękowanie za sumienne wywiązanie się z umowy oraz prośba o podanie numeru konta, na które ma zostać przelane honorarium za wyświadczoną przysługę. Ku zdumieniu Renaty nadawca przesłał tę wiadomość na jej właściwy numer, nie na ten, z którego ona wysyłała wcześniej wyniesione z biura wrażliwe dane. „Wiedzą o mnie więcej, niż przypuszczałam” – przemknęło jej przez głowę. Sama treść smsa oburzyła ją do głębi. Zrobiła to tylko w trosce o bezpieczeństwo swojego dziecka i nie chce, żeby jej za to płacono. Brzydziłaby się wziąć do ręki takie pieniądze. Nie poda im numeru konta. Dowiedzieli się, czego chcieli i niech się odczepią. Wybrała opcję „odpowiedz”, napisała, że nie chce żadnego honorarium i nacisnęła przycisk „wyślij”.
Minęło zaledwie kilka minut, gdy telefon zadzwonił. Od razu rozpoznała głos po drugiej stronie, choć minęło już pół roku od dnia, kiedy go słyszała po raz pierwszy.
- Łaskawie prosiłbym, aby raczyła pani nie silić się na fałszywą skromność – mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu mężczyzna, którego spotkała latem. – Honorarium jest częścią nasze umowy i bezpieczeństwo pani synka zależy w równym stopniu od jego przyjęcia, co od przekazywanych przez panią informacji. Dlatego mam nadzieję, że obecnie wykaże się pani tą samą roztropnością, jak w tej pierwszej sprawie i prześle mi bez zbędnej zwłoki numer swojego konta. Wolałbym nie czuć się zmuszony do ponaglania pani odnośnie tej drobnej i przecież korzystnej dla pani informacji.
Rozłączył się zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Była roztrzęsiona. Więc temu bydlakowi, kimkolwiek jest, albo jego mocodawcom, jeśli ma jakichś nad sobą, zależy, żeby wciągnąć ją do końca w swoją brudną grę. Musi być winna tak jak oni. W razie czego nie będzie mogła się tłumaczyć, że robiła to tylko ze strachu o los swojego dziecka.
Zdała sobie sprawę, że niezależnie od tego, na ile zapewnienia jej rozmówcy o rozległej siatce znajomości w aparacie ścigania są prawdziwe, jest już za późno na zawiadamianie policji. Przed nieco ponad godziną popełniła przestępstwo. Teraz jadą na jednym wózku i nie pozostaje jej nic innego, jak zdać się na łaskę ludzi o zbrodniczych zamiarach. Z kartonowej teczki, w której trzymała wszystkie ważne osobiste dokumenty, wyciągnęła zawartą kilka lat temu umowę z bankiem, przepisała do treści smsa dwudziestosześciocyfrowy numer i wysłała wiadomość czekającemu na nią abonentowi.
Następnego dnia po południu z czystej ciekawości sprawdziła stan swojego rachunku. Kwota przelewu zaksięgowana jako „wpływy inne” pochodząca od anonimowego nadawcy była nieco tylko wyższa od jej miesięcznej pensji. „Nisko wycenili moje sumienie” – pomyślała z goryczą. Zablokowała te pieniądze na koncie oszczędnościowym i postanowiła sobie solennie, że nigdy nie zrobi z nich użytku. Chyba, że będzie chodziło o życie Piotrusia.
Pan Bolesław po powrocie z biura Oddziału Okręgowego Totalizatora Sportowego do późnych godzin nocnych świętował swoją wielką wygraną. Kładł się spać wtedy, gdy w innych dniach zostawały mu najwyżej dwie godziny do porannej pobudki. Ale to zupełnie nie zaprzątało mu głowy. Teraz już nie musi śpieszyć się do pracy. Pójdzie tam o dowolnej porze, jak się wyśpi i złoży na biurku dyrektora wypowiedzenie. Stać go na to, żeby nie brudzić sobie rąk nielubianymi, wykonywanymi wyłącznie z ekonomicznego przymusu obowiązkami. Później zajmie się wcielaniem w życie swoich marzeń. Zacznie od nowego domu. Wybudować, czy kupić gotowy? Ten dylemat starali się bezskutecznie rozstrzygnąć w gronie najbliższych przyjaciół podczas popołudniowego świętowania. Noc, i to po wypiciu sporej ilości alkoholu, nie była właściwą porą na finalizowanie takich decyzji, więc postanowił na spokojnie i na trzeźwo zająć się tym jutro.
Obudził się około południa z uczuciem ogromnego pragnienia i jeszcze większym bólem głowy. Poprosił żonę o cały litr wody i tabletki przeciwbólowe. Żona nie miała potrzeby zwalniać się z pracy z powodu nagłej zmiany statusu majątkowego, gdyż od dwóch lat była na rencie. Po mniej więcej godzinie pan Bolesław doszedł już na tyle do siebie, że mógł zabrać się za przygotowanie podania o zwolnienie z pracy i jeszcze dziś dostarczyć je swojemu pracodawcy. Właśnie włączył komputer i czekał na załadowanie się systemu operacyjnego, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek domofonu. Klaps – nieduży jamnik o ciemnokasztanowym umaszczeniu, ulubieniec całej rodziny i znajomych natychmiast zareagował donośnym szczekaniem.
Pan Bolesław zdziwił się, kto może go nachodzić o tej porze. Większość znajomych, podobnie, jak córka i zięć powinni być teraz w pracy. Kto to może być? Dzwonek powtórzył się. Trudno, trzeba było wstać i sprawdzić kto też zaszczyca go swoją wizytą.
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panem Pęczakiem? – głos w słuchawce domofonu był panu Bolesławowi zupełnie obcy, ale jego spokojny i zrównoważony ton wzbudzał zaufanie.
- Pan w jakiej sprawie? – gospodarz nie chciał okazać się pierwszym naiwnym, który otwiera drzwi byle komu.
- To, z czym przychodzę nie nadaje się do rozmowy przez domofon. Czy moglibyśmy porozmawiać na górze? Zapewniam pana, że to bardzo dla pana ważne.
- Ale kim pan jest? Może zechciałby pan się przynajmniej przedstawić, skoro mam pana wpuścić do domu.
- Moje nazwisko nic panu nie powie, ale jeszcze raz zapewniam pana, że nie pożałuje pan, jeśli poświęci mi teraz odrobinę czasu. Skoro ma pan obawy przed wpuszczeniem obcego człowieka do domu, co jest dla mnie zupełnie zrozumiałe, to może pan zejść do mnie. Niedaleko stąd widziałem małą, przytulną kawiarenkę. Usiądziemy, napijemy się czegoś i porozmawiamy.
- Byle nie za długo. Mam dziś kilka ważnych spraw do załatwienia i nie będę ukrywał, że się śpieszę.
- Zapewniam, że nie zajmę panu dużo czasu. Ja również mam jeszcze inne obowiązki i chciałbym, abyśmy szybko osiągnęli porozumienie.
To, co mówił człowiek przy domofonie brzmiało niejasno, wymijająco i wzbudziło w panu Bolesławie poważne wątpliwości. Był jednak zbyt zmęczony wczorajszym imprezowaniem, dopiero co przestała go boleć głowa i nie potrafił od razu, na chłodno ocenić zaistniałej sytuacji. Do tego zawsze miał zamiłowanie do ryzyka, więc zapowiedź niespodziewanego przybysza, że nie pożałuje poświęconego mu czasu, obudziła w nim niepochamowaną ciekawość, więc nie zastanawiając się zbyt długo, przyjął propozycję nieznajomego. Ubrał się pośpiesznie i wyszedł z mieszkania.
Przed bramą czekał na niego wysoki mężczyzna, którego ubranie od kapelusza na głowie po czubki butów robiło wrażenia nabytego za niemałe pieniądze w jakimś ekskluzywnym salonie mody. „Już wkrótce ja też będę się tak ubierał” – pomyślał świeżo upieczony milioner i świadomość, że oto złożył mu wizytę człowiek ze sfery, do której on właśnie dołączył mile połechtała jego próżność. Zdziwienie wzbudziły jedynie ciemne okulary na oczach przybysza zupełnie nie pasujące do tej pory roku i panującej akurat pogody. Po drugiej stronie ulicy stało zaparkowane granatowe volvo – samochód, jakiego raczej nie widywało się w tej dzielnicy. „Z pewnością też jego. To jakiś naprawdę nadziany gość. Dobrze będzie zawrzeć z kimś takim znajomość” – przemknęło panu Bolesławowi przez głowę.
Nieznajomy przywitał się jeszcze raz, a następnie zaprosił swojego rozmówcę do niewielkiej kawiarenki oddalonej o jakieś sto pięćdziesiąt metrów od miejsca, gdzie się spotkali. Nie był to szczególnie wykwintny lokal, taki w sam raz na kieszeń mieszkańców tutejszego osiedla, ale przytulny i dzięki zwykle małej o tej porze dnia liczbie gości dający poczucie pełnej dyskrecji.
- Przede wszystkim chciałbym pogratulować panu wielkiej wygranej – zagadnął elegancko ubrany przybysz, gdy zajęli już miejsca przy stoliku w zakamarku sali odgrodzonym od reszty drewnianą kratą, na której umocowane były liczne doniczki z pnącymi roślinami.
- Skąd pan wie o mojej wygranej? – zapytał zaskoczony Pęczak, w którym na nowo obudziły się wcześniejsze podejrzenia. Jego rozmówca zignorował to pytanie.
- W każdym razie potwierdza pan, jak słyszę, że od wczoraj jest pan szczęśliwym posiadaczem nie byle jakiej fortuny. Czy nie sądzi pan, że posiadanie tak dużych pieniędzy wiąże się z rozmaitymi zagrożeniami? Na świecie jest tylu złych ludzi zazdrosnych o to, że komuś innemu, a nie im się powiodło. Przydałaby się w takiej sytuacji jakaś ochrona, chyba zgodzi się pan ze mną?
- Czy jest pan agentem jakiejś firmy ochroniarskiej? Skąd pan wiedział, że mogę być zainteresowany waszymi usługami? – Pęczak chciał przede wszystkim ustalić źródło informacji nieznajomego o jego wygranej.
- W pewnym sensie instytucję, którą reprezentuję można nazwać firmą ochroniarską, chociaż nie do końca, a skąd o panu wiedziałem, to naprawdę nieistotne. Mam panu do zaoferowania konkretną usługę i daję słowo, że nie będzie miał pan powodów narzekać, jeśli się pan zgodzi. To naprawdę będzie dla pana dobry interes.
- Mnie jednak interesuje, skąd czerpał pan swoją wiedzę i zapewniam pana, że nie usłyszy pan mojej zgody na pańską propozycję, dopóki ja nie usłyszę odpowiedzi na moje pytanie.
- Ależ zapewniam pana, że to zbyteczne. Przejdźmy raczej do konkretów. Otóż chciałbym panu zaproponować…
- Widzę, że nie zrozumiał pan, co do pana powiedziałem – pan Bolesław wstając od stolika, dał swemu rozmówcy do zrozumienia, że uważa sprawę za zamkniętą – szkoda pańskiego i mojego czasu. Jeśli uznam, że potrzebuję ochrony, sam poszukam odpowiedniej firmy.
- No cóż, szkoda. Gdyby jednak pan zmienił zdanie… - nieznajomy sięgnął do kieszeni i wyjął z niej wizytówkę.
- Proszę to sobie zostawić – nowy milioner nie pozwolił mu dokończyć zdania – Powiedziałem już, że sam znajdę sobie odpowiednią ochronę, jeśli uznam to za potrzebne. Żegnam pana.
- Do zobaczenia – odpowiedział elegancki mężczyzna.
Obaj założyli swoje wierzchnie okrycia i opuścili kawiarnię. Nieznajomy wsiadł do swojego volvo i odjechał, a pan Bolesław wrócił do domu, aby przygotować podanie o zwolnienie z pracy.
Późnym wieczorem, jak zwykle, wybrał się na spacer z Klapsem. W odległości około trzystu metrów od jego domu znajdował się sporych rozmiarów skwer. Trochę zaniedbany. Latem zwykle porastał go bujny gąszcz trawy i chwastów oraz gęstych krzewów. Ich liście tworzyły skuteczną osłonę dla amatorów piwa i innych trunków, którzy lubili przesiadywać tu nawet do późnych nocnych godzin. Wtedy lepiej było się w głąb owego skweru nie zapuszczać, gdyż teren nie był oświetlony, a latarnie ustawione przy otaczających skwer ulicach dawały ledwie nikłą poświatę pozwalającą dopiero z odległości nie większej niż pięć metrów dostrzec nadchodzącego z naprzeciwka człowieka. Teraz jednak nawet dla lubiących rozgrzewać się od środka noce były zbyt zimne, a bezlistne krzewy nie dawały tak komfortowego poczucia odcięcia się od reszty świata, więc po zapadnięciu zmierzchu skwer stawał się zupełnie niemal bezludny. Za to zarówno latem jak i zimą świetnie nadawał się do wyprowadzania psów, których właściciele o tej porze roku bywali jedynymi osobami, jakie można tu było spotkać.
Pan Pęczak też przyprowadził tu swojego pupila, aby przed snem zakosztował ruchu na świeżym powietrzu, a przy okazji opróżnił jelita i pęcherz. Szli spokojnie. Klaps korzystając z długiej, rozwijanej smyczy, wybiegał do przodu, to znów wracał, węsząc przy tym nieustannie w trawie i merdając zamaszyście długim jamniczym ogonem. Nagle warknął ostrzegawczo, zatrzymał się, uniósł łeb i zaczął głośno szczekać. Jego właściciel także stanął jak wryty, gdy zorientował się, co tak zaintrygowało spokojnego zazwyczaj i nie szukającego zwady z ludźmi ani z innymi psami zwierzaka. Spomiędzy zarośli wyłoniło się czterech wysokich mężczyzn o muskularnej budowie ciała, ubranych w czarne kombinezony, jakie zwykle noszą pracownicy prywatnych firm ochroniarskich i wysokie, okute metalowymi czubami buty. Na twarzach mieli kominiarki, w rękach trzymali kije baseballowe. Otoczyli pana Bolesława ze wszystkich stron, nie dając mu żadnej możliwości odwrotu ani ucieczki.
- Panowie, czego chcecie? – zapytał drżącym głosem – Nie mam przy sobie żadnych pieniędzy, wyszedłem tylko na spacer z psem.
Nie było żadnej odpowiedzi na to pytanie, tylko jeden z napastników, ten stojący naprzeciw swojej ofiary, wykonał głęboki zamach kijem baseballowym w jego kierunku. Klaps poczuł się w obowiązku bronić swojego pana i z głośnym warczeniem doskoczył do agresora. Potężny cios twardą, drewnianą pałką odrzucił go na kilka metrów w bok. Uderzenie było tak silne, że końcówka smyczy wypadła panu Bolesławowi z rąk. Jamnik zaskowyczał żałośnie i upadł na ziemię. Przez chwilę jeszcze skomlił coraz ciszej aż zupełnie umilkł. Wtedy kolejne razy posypały się na pana Bolesława. Powalono go na ziemię, okładano kijami i kopano. Żaden z bandytów nie odezwał się przy tym ani słowem. Wszystko trwało najwyżej minutę, może dwie. Po tym czasie napastnicy ulotnili się równie szybko, jak się zjawili, zostawiwszy ofiarę półprzytomną i obolałą.
Pęczak podniósł się z ziemi po dobrych kilku minutach, gdy dotkliwy chłód zaczął mu dokuczać bardziej niż ból, jakiego doznawał przy każdym poruszeniu. Zaczął rozglądać się za Klapsem. Znalazł go wkrótce. Pies leżał nieruchomo jakieś pięć metrów od miejsca zdarzenia i nie dawał żadnego znaku życia. Pokonując własne cierpienie, nachylił się i wziął go na ręce. Zwierzak ani drgnął. Wszystko wskazywało na to, że jest martwy. „Bydlaki, zabili mi psa – pomyślał ze złością. – Co on im zawinił, albo ja? Czego właściwie chcieli? Nie chodziło im o pieniądze, bo nawet nie przeszukali mi kieszeni, jak leżałem. Dlaczego na mnie napadli?” Uznał, że w tej chwili na pewno nie znajdzie odpowiedzi na te pytania. Jutro zgłosi fakt napadu na policji. Będzie wprawdzie miał niewiele do powiedzenia. Nie widział twarzy napastników, bo było ciemno i mieli kominiarki. Nie słyszał ich głosów, bo nic nie mówili. Może tylko z grubsza opisać ich sylwetki i ubrania, ale bez jakichkolwiek szczegółów. Trudno, być może po paru dniach umorzą postępowanie z braku możliwości ustalenia sprawców, ale i tak musi to zgłosić, nie zostawi tak tej sprawy.
Żona przeraziła się nie na żarty, gdy zobaczyła swego męża całego poturbowanego i z martwym psem na rękach. Opowiedział jej o wszystkim, co zdarzyło się na spacerze.
- To na pewno ma jakiś związek z twoją wygraną w totolotka – stwierdziła, gdy skończył mówić – od początku przeczuwałam, że z tego będą same kłopoty. Po co w ogóle grałeś? Nie lepiej było zadowolić się tym, co mamy?
- Nie gadaj! Właśnie dzięki wygranej będziemy mogli się wybudować i zamieszkać w miejscu, gdzie nie ma takich zbirów. A z moją wygraną to oni raczej nie mieli nic wspólnego. Przecież nie żądali, żebym podał im numer konta, na którym ulokowałem te pieniądze ani nic podobnego. To jacyś zwyrodnialcy. Nie wiem, o co im chodziło, ale o wygraną z pewnością nie.
Nazajutrz wstał około ósmej rano i wciąż jeszcze ledwo się poruszając z bólu po wczorajszym zajściu, wybrał się do najbliższego komisariatu policji. Ledwie wyszedł przed dom, zagadnął go ten sam nieznajomy, z którym wczoraj rozmawiał w kawiarence. Przyjrzał się uważnie sińcom na jego twarzy, a następnie uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę na powitanie.
- Dzień dobry. Cóż to się szanownemu panu stało? Jakaś niemiła przygoda zapewne. Czy nadal utrzymuje pan, że nie potrzebuje żadnej ochrony? Gdyby wczoraj mnie pan posłuchał i przyjął moją propozycję, zapewne uniknąłby pan przykrego zajścia.
Pęczakowi zapaliła się w głowie czerwona lampka. Wiele wskazywało na to, że ten wyjęty z pudełeczka elegancik ma z wczorajszymi zbirami ze skweru coś wspólnego. To nie jest agent firmy ochroniarskiej. Chciał dać mu do zrozumienia, że jego wczorajsza propozycja była z gatunku „nie do odrzucenia”. Ale to dobrze, że się tu teraz zjawił. Jego przynajmniej będzie mógł dość dokładnie opisać. Wprawdzie te ciemne okulary, które nosi, jak widać specjalnie, żeby było go trudniej rozpoznać, trochę go maskują, ale i tak sporo można o jego wyglądzie powiedzieć.
- Ty bydlaku – wycedził przez zęby, patrząc z nienawiścią na przybysza – to wszystko twoja sprawka. Masz rację. Potrzebuję ochrony i właśnie idę poprosić o nią policję. Z tobą nie chcę mieć więcej do czynienia. Zjeżdżaj stąd tym swoim luksusowym pudłem. – Wskazał ręką na granatowe volvo zaparkowane na tyle daleko, żeby nie można było dostrzec tablic rejestracyjnych.
Atak złości na nieznajomym nie zrobił żadnego wrażenia. Odezwał się jak zwykle z pełną kurtuazją i całkowitym spokojem w głosie.
- Nie sądzę, żeby to było roztropne z pańskiej strony, ale oczywiście ma pan pełne prawo zawiadomić policję o tym, co się panu przydarzyło. Mam na komendzie wielu serdecznych przyjaciół. Z pewnością zajmą się we właściwy sposób pańską sprawą.
Ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnie ironicznym akcentem w głosie, ale pan Bolesław zignorował to.
- Idź do diabła – odburknął i ruszył przed siebie w kierunku komisariatu.
Nadkomisarz Rafał Starczewski od trzech lat pełnił funkcję komendanta rejonowego w dzielnicy, która nie miała najlepszej opinii w oczach stróżów porządku. W większości zamieszkiwali ją ludzie z najniższych szczebli drabiny społecznej, nierzadko bezrobotni zarówno z konieczności jak i z wyboru, nie stroniący od alkoholu. Toteż przypadki kradzieży, rozbojów, pijackich awantur i gwałtów zdarzały się tu częściej niż w innych rejonach miasta. Gdy piętnaście lat temu rozpoczynał służbę, miał szczere intencje pozostać do końca wierny składanej przysiędze. Jednak wkrótce po objęciu przez niego obecnego stanowiska jego żona zachorowała na rzadką i wymagającą skomplikowanej terapii chorobę. Liczne badania i zabiegi na ogół nie refundowane przez NFZ oraz drogie lekarstwa poważnie nadszarpnęły domowy budżet i pensja policjanta, nawet w tak wysokiej randze przestała wystarczać na zaspokojenie wszystkich potrzeb. Wtedy uznał, że nie ma nic nieetycznego w znalezieniu sobie dodatkowego źródła dochodów bez wiedzy i akceptacji przełożonych. Przecież chodzi o ratowanie życia najbliższej mu osoby. Gdy oficer dyżurny przekazał mu notatkę służbową dotyczącą pobicia poprzedniego dnia w późnych godzinach wieczornych starszego mężczyzny i zabicia jego psa, od razu postanowił, że tą sprawą zajmie się osobiście. Nie przekaże jej do prowadzenia żadnemu ze swoich podkomendnych. Chwilowo odłożył pismo na stertę innych papierów, ale w taki sposób, żeby łatwo było je później odnaleźć. Kiedy nabrał pewności, że w najbliższym czasie nikt przypadkowo nie wejdzie do jego gabinetu, wyciągnął interesującą go kartkę, jeszcze raz przeczytał, następnie wrzucił do niszczarki dokumentów. Później wyjął swój prywatny telefon i wybrał ten sam numer, który od pół roku nosiła w swojej torebce księgowa z Totalizatora Sportowego.
Pan Bolesław po powrocie z komisariatu do domu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie miał ochoty sprawdzać cen nieruchomości ani luksusowych samochodów, jak to sobie postanowił w dniu, w którym odbierał wygraną. Dręczyło go pytanie, skąd tajemniczy właściciel granatowego cudu motoryzacji dowiedział się o jego szczęśliwym trafie. Czy zdradził go ktoś z grona rodziny i przyjaciół, czy może ten bandyta ma jakąś wtyczkę w biurze totolotka? Czy w obecnej sytuacji może komuś zaufać? Zastanawiał się też czy słusznie zrobił idąc na policję. Ta uwaga o zajęciu się we właściwy sposób jego sprawą brzmiała jak ostrzeżenie, które on zlekceważył. Jeśli ten elegant i jego zbiry rzeczywiście mają jakieś kontakty z funkcjonariuszami to z pewnością będzie chciał się zemścić. Tylko co innego mógł zrobić? U kogo szukać pomocy? Przecież nie może tak po prostu dać się sterroryzować.
Obiad zjedli z żoną w milczeniu. Oboje nie mieli nastroju do rozmowy. Wielka wygrana powoli zaczynała tracić w ich oczach swój pierwotny blask. Byli już pewni, że wczorajsze pobicie i śmierć Klapsa mają związek z nagłą zmianą ich sytuacji majątkowej i dręczyła ich niepewność, co jeszcze się z tego powodu wydarzy.
Odpowiedź nadeszła szybciej, niż mogli się spodziewać. Nikt nie zapowiadał się dzisiaj z wizytą, dlatego dzwonek domofonu około trzeciej po południu wzbudził w obojgu małżonkach poczucie zagrożenia. W pierwszej chwili postanowili w ogóle nie otwierać. Jednak gdy kolejne sygnały powtarzały się z coraz większą częstotliwością pan Bolesław w końcu podniósł słuchawkę.
- Dzień dobry. Czy pan Bolesław Pęczak? Jesteśmy z policji, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań w związku z dzisiejszym zgłoszeniem przez pana faktu pobicia – mówił po drugiej stronie uprzejmy, ale szorstki w brzmieniu męski głos.
Ta informacja uspokoiła gospodarza. Nawet poprawiła mu nieco humor. Widać, że potraktowali jego zgłoszenie poważnie, skoro jeszcze dziś przysłali kogoś na rozmowę. Ten podejrzany elegancik pewnie bluffował, mówiąc o przyjaciołach w komendzie. Jeśli policja tak energicznie wzięła się do sprawy, to wkrótce powinni go złapać i wtedy zapłaci za nękanie spokojnych ludzi i za bestialskie potraktowanie Klapsa.
- Przepraszam, że tak długo nie odbierałem, ale mieliśmy z żoną obawy, czy to przypadkiem znowu nie ktoś z tej bandy – odpowiedział – zapraszam panów na trzecie piętro.
Nacisnął przycisk otwierający bramę i czekał, aż zapowiedziani funkcjonariusze wejdą na górę. Uchylił drzwi, gdy tylko usłyszał zbliżające się kroki. Chciał je z powrotem zatrzasnąć, ale było już za późno. Został brutalnie odepchnięty i do mieszkania wkroczyło trzech osiłków z kominiarkami na twarzach. Nie mieli policyjnych mundurów tylko czerwone kombinezony, jakie noszą zazwyczaj ratownicy z pogotowia. Jeden z nich niósł nawet składane nosze. Ten, co wtargnął pierwszy chwycił żonę pana Bolesława, zatkał jej usta chusteczką, od której rozeszła się po mieszkaniu woń, jaka jeszcze trzydzieści parę lat temu wypełniała korytarze wszystkich szpitali, a następnie nieprzytomnej już kobiecie przystawił nóż do gardła.
- Spróbuj tylko wydać z siebie chociaż jeden odgłos, a zaszlachtuję ją jak świnię! – zagroził osłupiałemu z przerażenia panu Bolesławowi. – Za chwilę zjawi się tu szef. Bądź dla niego miły i niech nie przychodzą ci do głowy jakieś sztuczki z psiarnią. Ją zabieramy jako zastaw.
Skinął na kompana z noszami. Ten natychmiast je rozłożył. Ułożyli na nich nieprzytomną panią Pęczakową i cały czas obserwując jej męża, wyszli z mieszkania.
Bolesław jeszcze przez długą chwilę stał oniemiały, blady z przerażenia, niezdolny do zrobienia czegokolwiek ani nawet do pozbierania swoich myśli. W trakcie napadu zajęty był wyłącznie losem swojej żony i nie zauważył, jak jeden z napastników podszedł do futryny drzwi oddzielających pokój od przedpokoju i przykleił do niej coś niewielkiego, okrągłego, w takim samym kolorze jak wspomniana futryna. Później też nie zauważył tego przedmiotu. Znalazł go dopiero na krótko przed Wielkanocą, gdy robili z żoną przedświąteczne porządki. Wtedy jednak nie skojarzył już tego znaleziska z dzisiejszym zdarzeniem.
Z letargu wyrwał go dopiero kolejny dźwięk domofonu. Domyślił się, że tym razem to zapowiedziany wcześniej szef owych bandziorów, którzy porwali jego żonę. Na pewno ten elegant z granatowym volvo. Nie pytając o nic od razu nacisnął odpowiedni guzik. Po chwili w jego drzwiach stanął rzeczywiście znany mu od wczoraj mężczyzna ubrany tak jak przy poprzednich dwóch spotkaniach w elegancki, kosztowny garnitur, takie samo palto oraz jedwabny krawat i lśniące czystością czarne buty. Wyciągnął rękę na przywitanie, ale Pęczak nie odwzajemnił tego gestu.
- Na wstępie chciałbym powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu zaistniałych okoliczności, ale, niestety, to pański upór się do tego przyczynił. Gdyby wczoraj w kawiarni pozwolił mi pan przedstawić moją propozycję i od razu ją zaakceptował, to pewnie pański jamnik nadal by wesoło merdał swoim ogonem, a i żony nie musiałoby zabierać pogotowie.
Mówiąc to nieznajomy uśmiechał się delikatnie, a jego twarz i ton głosu wyrażały jednocześnie współczucie i przyganę. Pęczak słuchał tych wywodów z narastającą wściekłością. Gdyby mógł przyłożyłby w szczękę intruzowi i wyrzucił go kopniakiem za drzwi. Ale przecież on miał teraz w swoich rękach jego żonę, więc zagryzał wargi i w milczeniu słuchał dalej. Tymczasem robiący wrażenie solidnego biznesmena gangster kontynuował swój wywód.
- Przejdźmy do konkretów. Moja propozycja jest następująca: w zamian za gwarancję, że nikt nie będzie niepokoił pana ani nikogo z pańskiej rodziny, będzie pan raz w roku uiszczał mi pewną opłatę. Nie będzie ona zbyt wysoka jak na pańskie obecne możliwości zważywszy, że trafiła się panu naprawdę niebagatelna fortuna.
Kwota, jaką w tym miejscu wymienił przyprawiła Pęczaka o zawrót głowy. Pomimo starań nie zdołał ukryć swego oburzenia.
- To czyste zdzierstwo – wykrzyknął – nie zgadzam się. Mogę dać połowę tej sumy, ale nie tyle.
- No cóż – łowca haraczy uśmiechnął się znowu obłudnie – wydawało mi się, że bezpieczeństwo naszych najbliższych jest bezcenną wartością. Czyżbym się mylił, przypuszczając, że zależy panu, aby jak najszybciej ujrzeć znów swoją małżonkę całą i zdrową?
W odpowiedzi pan Bolesław westchnął tylko ciężko i opuścił wzrok. Rzeczywiście, mógłby oddać nawet całą wygraną, żeby tylko Krysieńce, z którą spędził ponad trzydzieści lat nie przytrafiło się nic złego Teraz ona jest w rękach tego bandyty. Nie ma sensu się targować.
- Pierwszą ratę uiści pan jeszcze dzisiaj – ciągnął dalej jego rozmówca – pieniądze przyniesie pan pod ten adres – wyciągnął z kieszeni kartkę wielkości wizytówki i podał ją Pęczakowi. – To jest opuszczony budynek, w którym od paru lat nikt nie mieszka. Mieli go nawet wyburzyć, ale na razie miasto nie znalazło na to środków. Przy drzwiach wejściowych zachowała się skrzynka na listy służąca niegdyś jego lokatorom. Do niej włoży pan kopertę z podaną przeze mnie kwotą i natychmiast się stamtąd oddali. Mam nadzieję, że już się pan przekonał, iż pańska poranna wizyta w komisariacie była poważnym błędem i nie będzie pan tym razem próbował żadnych forteli. Liczę na pański rozsądek. Przecież kocha pan swoją żonę, prawda?
- Jaką mam gwarancję, że, jeśli zapłacę to Krysia wróci do domu? – zapytał pan Bolesław.
- No cóż, nie wydaje mi się, żeby jakiekolwiek moje słowa uznał pan teraz za wystarczającą gwarancję. Mogę jedynie zapewnić, że nie jest w moim interesie wyrządzenie tej kobiecie krzywdy. Natomiast gwarantuję panu, że żona nie wróci do domu, jeśli pan pieniędzy nie przyniesie. Czekam na nie do osiemnastej. Później poczuję się zmuszony pana ponaglić. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób, ale na pewno wolałby pan takiego ponaglenia uniknąć. Z mojej strony to wszystko. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
Pan Bolesław nie miał pytań. Mierzył intruza nienawistnym spojrzeniem i chciał, żeby jak najszybciej sobie poszedł i już nigdy więcej tu nie wracał.
- Wynoś się! – wykrzyknął, z trudem hamując się, aby nie wypchnąć niechcianego gościa siłą.
- Przykro mi, że tak nieuprzejmie mnie pan wyprasza. Ja cały czas starałem się być miły dla pana. Do zobaczenia w przyszłym roku. Może wtedy będzie pan w lepszym nastroju.
Gangster ukłonił się, uchylając szarmancko kapelusz i wyszedł. Pęczak usiadł ciężko na krześle. Musiał chwilę ochłonąć po tej rozmowie. Po tym wszystkim, co się zdarzyło nie miał już wątpliwości, że nie warto kontaktować się z policją. W ogóle nie wiadomo, jak szeroko rozpościerają się macki tego łotra, więc najlepiej będzie posłusznie spełnić jego żądanie i nikomu o tym nie wspominać. Zresztą, kalkulował na chłodno, da się jakoś wytrzymać. Wprawdzie haracz, jakiego sobie ten zbir zażyczył jest drakońsko wysoki, ale i tak przez ładnych parę lat da się całkiem przyzwoicie pożyć. Na razie był zbyt zszokowany, aby przemyśliwać jakieś inne rozwiązania.
Zegarek na przegubie jego ręki pokazywał godzinę szesnastą. Do terminu wpłacenia pierwszej raty haraczu i zarazem okupu za uwolnienie Krysi zostały dokładnie dwie godziny. Wolał nie sprawdzać, na czym będzie polegało ponaglenie ze strony pozbawionego wszelkich skrupułów bandyty-dżentelmena. Ubrał się i poszedł do najbliższego oddziału banku, w którym wczoraj zdeponował swój świeżo pozyskany majątek.
Pani Krystyna wróciła do domu przed siódmą. Była cała roztrzęsiona i, pomimo, że już w bezpiecznym, znanym sobie otoczeniu, nadal półprzytomna ze strachu. Gdy nieco doszła do siebie, opowiedziała mężowi, że kiedy się ocknęła po odurzeniu chloroformem, znajdowała się w jakimś ciasnym pomieszczeniu bez okien, miała związane ręce i zakneblowane usta, że przywieziono ją tu w bagażówce z zamalowanymi szybami, że cały czas umierała ze strachu, bo nie wiedziała dokąd ją wiozą i czy w ogóle to przeżyje.
Następnego dnia wspólnie uradzili, że w zaistniałej sytuacji jedynym sensowym rozwiązaniem będzie jak najszybciej wyjechać gdzieś daleko za granicę, najlepiej na inny kontynent, przyjąć tamtejsze obywatelstwo i tam zacząć zupełnie nowe życie. Tylko trzeba będzie sobie wyrobić paszporty. Do tej pory nie brali pod uwagę możliwości podróżowania po świecie, więc tego rodzaju dokumenty nie były im potrzebne. Tak, wyjadą natychmiast, jak tylko załatwią wszystkie formalności. Przecież nie możliwe, żeby ci przestępcy mieli swoje wtyki na całym świecie. Jeśli zamieszkają odpowiednio daleko, na pewno ich tam nie znajdą.
Uznali też, że należy to samo zaproponować córce i zięciowi. Nie będzie to łatwe. Oboje mieli tu dobrze płatną pracę, z której byli zadowoleni, wnuczka miała swoje towarzystwo ze szkoły i z licznych zajęć pozalekcyjnych, więc na pewno cała trójka nie zechce z tego wszystkiego tak po prostu zrezygnować. Trzeba ich będzie jednak wtajemniczyć w wydarzenia ostatniego dnia i nakłonić do wyjazdu. Kto wie, czy ten bandyta, jak już zorientuje się w ich ucieczce, nie znajdzie sposobu, żeby odnaleźć rodzinę swojej ofiary i na niej wywrzeć zemstę.
Gdy przyszła pora, kiedy zarówno córka jak i zięć wracali do domu, pan Bolesław od razu się z nimi skontaktował w celu omówienia tej nie cierpiącej zwłoki sprawy. Umówili się na rozmowę następnego dnia na siedemnastą. Teraz pozostało tylko czekać na dalszy bieg wypadków. Jednak państwo Pęczakowie byli spokojni, że tym razem nic już nie stanie na przeszkodzie w realizacji ich nowego, awaryjnego planu. Wkrótce mieli się przekonać, jak bardzo się mylili.
Piąta po południu minęła, a córki ani zięcia nie było widać. Zaniepokojony pan Bolesław postanowił zadzwonić do nich, żeby poznać przyczynę spóźnienia. Głos w słuchawce był wyraźnie zatroskany.
- Tato, przepraszam, że nie przyjdziemy, ale mamy problem. Kasia do tej pory nie wróciła ze szkoły. Romek poszedł dowiedzieć się, czy nie mają przypadkiem jakichś dodatkowych zajęć, ale wychowawczyni powiedziała mu, że Kasia wyszła zaraz po ostatniej lekcji razem ze wszystkimi dziećmi. Dzwoniliśmy też do rodziców kilku jej najbliższych koleżanek, ale nic nie wiedzą. Martwimy się bardzo. Rozumiesz, że w tej sytuacji musimy zostać w domu, gdyby w którymś momencie przyszła. Jeśli nie pojawi się do wieczora, będziemy musieli chyba zgłosić na policji jej zaginięcie.
Pan Pęczak w odpowiedzi rzucił jakieś zdawkowe pocieszenie i się rozłączył. Miał dziwne przeczucie, że nękający go od trzech dni jegomość z luksusowym samochodem ma z tym zniknięciem coś wspólnego. Ale z drugiej strony dlaczego? Przecież zapłacił haracz w wysokości dokładnie takiej, jak sobie zażyczył, a sam zapowiedział, że po następny zgłosi się dopiero za rok. Jednak wyostrzona przez ostatnie wydarzenia intuicja mimo wszystko nakazywała mu łączyć fakt, że Kasia nie wróciła na czas do domu z jego osobistymi kłopotami. Telefon, który zadzwonił kilkanaście minut później upewnił go, że jego podejrzenia były słuszne.
- Dzień dobry – usłyszał po drugiej stronie dobrze znany sobie od niedawna głos. – Stwierdzam to z prawdziwą przykrością, ale niestety nie okazał się pan lojalnym partnerem w interesach. Usiłował pan uciec za granicę, żeby nie wywiązać się z zawartej ze mną dżentelmeńskiej umowy. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tego po panu. No cóż, pozory czasem mylą. Ale do rzeczy. Pańska postawa zmusiła mnie do podjęcia kroków zabezpieczających moje interesy. Nie mogę czekać roku do odebrania następnej raty należnej za zapewnienie panu ochrony. Żądam przekazania mi od razu całej pańskiej wygranej, w jednej transzy. No, powiedzmy, dziesięć tysięcy na pocieszenie może pan sobie zostawić. Przekaz pieniędzy ma się dokonać dokładnie tak samo, jak przedwczoraj. Mam nadzieję, że nie przyjdzie panu do głowy jakiś niemądry pomysł. Aha, zapomniałbym o najważniejszym. Kasiu, powiedz coś do dziadka.
Pęczak zastygł z przerażenia. W dziecięcym głosiku, który chwilę później rozległ się w słuchawce, bezbłędnie rozpoznał swoją wnuczkę. Zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego wyboru. Trzeba spełnić żądanie gangstera i rozstać się definitywnie z marzeniami o luksusowym życiu do ostatnich jego dni. Czym prędzej zadzwonił do córki, prosząc, aby w żadnym razie nie zawiadamiali o jej zaginięciu policji, bo to właśnie może grozić jej śmiertelnym niebezpieczeństwem. On sam zajmie się jej powrotem do domu. Niech czekają cierpliwie. Córka zupełnie nie rozumiała tego, co mówił, ale głos ojca był tak stanowczy i pełen emocji, że nawet nie próbowała protestować.
Zostało już niewiele czasu do zamknięcia placówek bankowych, więc trzeba się było pośpieszyć z podjęciem pieniędzy. Pogotowia kasowe poszczególnych oddziałów nie są z reguły przygotowane na dokonywanie tak dużych wypłat, więc aby zapewnić Kasi bezpieczny powrót do domu jeszcze dzisiaj, pan Bolesław musiał udać się do centrali, której siedziba oddalona była od jego domu o dobre pół godziny drogi, wliczając w to dojście na przystanek, czekanie na właściwy autobus, przejazd i dotarcie do bankowego biurowca. Na szczęście centrala czynna była dłużej niż inne oddziały.
Pani przy okienku kasowym była wyraźnie zakłopotana. Nikt do tej pory w jej dość długiej karierze zawodowej nie podejmował tak wielkich pieniędzy. Formalności przeciągały się nienaturalnie długo, a pan Pęczak musiał przy tym zachowywać maksimum spokoju, mimo że wnętrzności w nim się dosłownie gotowały. Gdy wreszcie otrzymał to, na czym mu zależało, wyłoniła się nowa trudność. Podjęta kwota wypełniała sporą torbę i o umieszczeniu jej w skrytce na listy nie można było nawet marzyć. Zostawić pod drzwiami tego opuszczonego budynku? A jeśli zainteresuje się nią jakiś miejscowy żul, zanim dotrze tam ktoś z obstawy gangstera? Co wtedy? Na wszelki wypadek wyciągnął telefon i wybrał numer zapisany jako ostatnie połączenie przychodzące. Odpowiednie instrukcje zostały przekazane, jak zwykle, tonem pełnym elegancji. Towarzyszyły im podziękowania za troskę o prawidłowy przebieg transakcji i życzenia wszelkiej pomyślności. Pęczak najchętniej wykrzyczałby do słuchawki, żeby jego rozmówca wypchał się tymi wszystkimi uprzejmościami, ale obawa o los ukochanej wnuczki powstrzymywała go od tego.
Około ósmej zadzwonił do córki, żeby sprawdzić czy Kasia wróciła do domu. Indagowany, o co właściwie w tym wszystkim chodziło, odpowiedział, że nie jest to rozmowa na telefon. Wszystko wyjaśni przy najbliższym spotkaniu. Jednocześnie dodał, że temat, o którym chciał rozmawiać dzisiaj o siedemnastej przestał być aktualny. Wszystko się zmieniło. Po tej rozmowie poczuł prawdziwą ulgę. Nawet nie rozpaczał zbytnio z powodu utraconej fortuny. Trudno, żył bez niej przez tyle lat, będzie żył dalej. Cieszyło go, że razem z pieniędzmi pozbył się raz na zawsze wizyt tego cynicznego bandziora. On już wie, że nic więcej od niego nie dostanie i na pewno zostawi go teraz w spokoju. Jutro trzeba będzie pójść do pracy i wycofać swoje wypowiedzenie. To największy kłopot. Jak spojrzeć w oczy kolegom, którym zaledwie parę dni temu oznajmiało się z tryumfem, że teraz do końca życia żadnej pracy nie będzie się już potrzebowało? Wstyd. W dodatku nie da się im wyjaśnić, co właściwie się stało. Jeszcze któryś z nich w swojej gorliwości uznałby, że należy o całej sprawie zawiadomić organy ścigania, informacja o takim zawiadomieniu dotrze do jego niedawnego prześladowcy i nieszczęście gotowe. Trzeba będzie milczeć jak grób. Jak tu żyć nieustannie nosząc w sobie taką tajemnicę?
Nazajutrz przekonał się, że jego zmartwienia dotyczące relacji z kolegami były przedwczesne. W dziale kadr poinformowano go, że na jego miejsce przyjęto już nowego pracownika. Opuszczone przez niego stanowisko nie mogło zbyt długo pozostawać nieobsadzone, a chętnych do pracy było wielu. Nie pozostawało mu nic innego, jak zarejestrować się w Urzędzie Pracy. Tam z kolei powiedziano mu, że zasiłek nie będzie mu przysługiwał, bo sam zwolnił się z ostatniego miejsca zatrudnienia. Ręce mu opadły. Renta, jaką otrzymywała Krysia, ledwie wystarczy na pokrycie kosztów związanych z mieszkaniem. Teraz przeklinał dzień, w którym odczytał sześć poprawnie wylosowanych liczb na totolotkowym kuponie. Gdyby wiedział, że sprawy przybiorą taki obrót, spaliłby go albo podarł na strzępy, nie próbując w ogóle realizować. W ciągu zaledwie kilku dni z żyjącego skromnie, ale godziwie człowieka, stał się najpierw milionerem, a następnie potencjalnym klientem opieki społecznej. Nawet w najkoszmarniejszym śnie nie przewidziałby dla siebie takiego scenariusza.
Na ławie oskarżonych siedziała ze spuszczoną głową. Opuszkami palców rozmasowywała sobie nadgarstki, na których przed paroma minutami kajdanki zostawiły okrągłe zaczerwienione odciski. Gdy skuwano ją nimi po raz pierwszy w biurze, na oczach całego zespołu, nie wytrzymała i rozpłakała się na głos. Ale nikt jej wtedy nie współczuł. Przeciwnie, nawet najlepsze koleżanki odprowadzały ją wzrokiem pełnym potępienia i pogardy.
Od pamiętnej rozmowy na przedszkolnym parkingu upłynęło dziesięć lat. Piotruś stał się w międzyczasie Piotrkiem i chodził teraz do gimnazjum. W ciągu tych lat Renata Balkowska czterdzieści razy wybierała numer telefonu zostawiony jej przez eleganckiego mężczyznę z granatowym volvo i przyczyniła się do tego, że trzydzieści dziewięć osób miało powody przeklinać dzień, który wcześniej uważało za najszczęśliwszy w życiu. Tak się złożyło, że czterdziesty miał kolegę pracującego w CBŚ. Gdy tylko skontaktował się z nim człowiek w ciemnych okularach oferujący odpłatną ochronę, od razu wiedział, do kogo się udać, żeby nie trafić na „serdecznych przyjaciół” gangstera-dżentelmena. Schwytany na gorącym uczynku odbierania haraczu posiadacz granatowego cudu motoryzacji nie miał żadnych skrupułów, by ujawnić swoich informatorów. Zdawał sobie sprawę, że współpraca z organami ścigania będzie dla niego okolicznością łagodzącą. W zagranicznych bankach czekały na niego zrabowane pieniądze, więc nie przejmował się zbytnio przyszłym wyrokiem.
Prokurator nie uwierzył w zapewnienia Renaty, że była szantażowana, że grożono jej synkowi. Nie było na to żadnych dowodów, natomiast przelewy bankowe na jej konto po każdej przekazanej informacji były faktem. Potwierdziły się jej przypuszczenia, dlaczego ten typ z pod ciemnej gwiazdy tak nalegał za pierwszym razem, żeby przyjmowała honorarium.
Najbardziej jednak bolało to, że ten sceptycyzm prokuratora podzielał również sam Piotrek. Od momentu aresztowania zamieszkał u jej rodziców. Odwiedzili ją kilkakrotnie i za każdym razem słyszała, że syn nie chciał przyjść z nimi na widzenie. Czy nieodwołalnie go straciła? Czy kiedykolwiek zdoła go przekonać, że naraziła swoje dobre imię i zawodową pozycję nie dla jakiegoś nędznego honorarium, tylko ze względu na jego bezpieczeństwo? Wreszcie czy godząc się na warunki postawione przez gangstera nie wyrządziła swojemu dziecku i sobie większej krzywdy, niż gdyby je odrzuciła? Na te pytania starała się sobie sama odpowiedzieć oczekując na wyrok.