Nieznośny łoskot ciszy
Jola stoi nieruchomo nad świeżym grobem przykrytym
dziesiątkami wieńców i wiązanek. Tabliczka z imieniem i nazwiskiem zmarłej
zawieszona na wierzchołku krzyża jest spod nich ledwo widoczna. Ksiądz i inni
żałobnicy dawno się rozeszli. Tylko ona wciąż nie może się oderwać od tego
miejsca, gdzie przed chwilą wieczne schronienie znalazła osoba, która przez
ostatnich parę lat powinna być dla niej najbliższą istotą na świecie, a w rzeczywistości
była tak odległa jak odległe mogą być dwie galaktyki położone na przeciwległych
krańcach wszechświata.
Tak bardzo chciałaby ją teraz przeprosić za ten
czas zmarnowany, miniony bezpowrotnie, przytulić się, powiedzieć, że kocha ją
mimo wszystko. Potem usiąść z nią przy kawie i wyjaśnić sobie wszystkie
nieporozumienia narosłe od nie wiadomo kiedy, przeprosić, wybaczyć, zacząć od
nowa. Wie, że to niemożliwe. Umarli nie tylko milczą jak zaklęci, umarli są
również głusi bardziej niż pnie drzew rosnących przy cmentarnych alejkach.
Być może w krainie nazywanej zaświatami Marta
usłyszy jej głos albo nawet tylko myśli niewypowiedziane, które teraz kołaczą
się w jej głowie, i ucieszy się z tej niewczesnej skruchy. Kto jednak może to
wiedzieć? Przez całe życie wydawało jej się, że wierzy niezachwianie w taką
pozagrobową obecność. Była to jednak wyłącznie wiara formalna, recytowana na
pamięć podczas kościelnych nabożeństw. Teraz, kiedy jest jej potrzebna bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej, nachodzą ją przeróżne wątpliwości. Tak bardzo chciałaby,
żeby jej prośba o przebaczenie dotarła do zmarłej siostry, została przyjęta i
żeby, kiedy wybije jej ostatnia godzina, Marta przywitała ją ze szczerą
radością.
Przecież jeszcze niedawno naprawdę wiele je
łączyło. Odwiedzały się wzajemnie, kiedy żyli ich mężowie, i później, kiedy
obie niemal równocześnie owdowiały. Dzieliło je od siebie zaledwie czterdzieści
pięć minut jazdy podmiejskim pociągiem, więc bywały u siebie prawie w każdy
weekend. Razem wyjeżdżały na wycieczki organizowane przez Klub Seniora, którego
Marta była aktywną działaczką. Święta? Obowiązkowo u Joli, bo nikt w całej
rodzinie nie potrafił lepiej przyrządzić karpia po żydowsku albo wielkanocnego
żuru na wywarze z szynki.
Jakieś pięć lat temu, może sześć, a może tylko
cztery – dziś mylą jej się te wszystkie daty – Jola poprosiła Martę o drobną
przysługę. Nie pamięta teraz, o co dokładnie chodziło, widocznie z perspektywy
czasu okazało się to nie aż tak ważne. W każdym razie Marta odmówiła,
niespecjalnie tłumacząc przyczynę swojej decyzji. Jola uznała taką postawę za
niewybaczalną. Obraziła się. Powiedziała kilka gorzkich słów do słuchawki i
odłożyła ją bez pożegnania. Marta obraziła się na obrazę Joli i od tej pory
przestały się spotykać zarówno w weekendy jak i w święta. Z upływem czasu
Joli coraz bardziej brakowało tych kontaktów, nigdy jednak nie zdobyła się na uchylenie,
choćby o rąbek, żelaznej kurtyny milczenia. W końcu to Marta powinna
pierwsza wyjść z inicjatywą. To ona okazała się wyrodną siostrą, odmawiając jej
pomocy i nawet nie próbując tego wytłumaczyć. Zapewne Marta myślała to samo w
drugą stronę i cierpliwie czekała na pojednawczy gest ze strony młodszej o rok
siostry.
Nie doczekała się. Jola, stojąc nad świeżą,
obficie ukwieconą mogiłą, marzy o tym, by choć trochę cofnąć czas. Niekoniecznie
o te pięć czy ile tam lat. Choćby o miesiąc, kiedy dowiedziała się o jej ciężkiej
chorobie i nie zdobyła się na odwiedziny, które mogłyby wszystko wyjaśnić. Duma
jej na to nie pozwalała. Trzydzieści dni. Trzydzieści zmarnowanych okazji na
pogodzenie się przed ostatnią podróżą.
Dlaczego była tak uparta? Dlaczego nic nie
poruszyło się w jej sercu, kiedy Arek – siostrzeniec przekazał jej
telefonicznie niepokojącą informację? Wzruszyła wtedy ramionami i pomyślała, że
ma głęboko w nosie stan zdrowia tej wrednej małpy, która rodzonej siostrze
odmówiła pomocy w ważnej dla niej sprawie. Ważnej? To dlaczego teraz nie
potrafi sobie przypomnieć, co to była za sprawa ani kiedy dokładnie to się
wydarzyło? Myśli tłuką się po jej głowie i łoskoczą jak pociąg, który toczy się
właśnie po torach biegnących niedaleko cmentarza.
Może Marta zza grobu wybaczy jej tę zatwardziałość.
Może wybaczy jej Bóg, o ile w ogóle ma głowę do takich drobiazgów, kiedy z
wysoka spogląda na świat pełen zbrodni i wszelkiego plugastwa. Ona jednak
sobie sama nie potrafi wybaczyć. Przynajmniej nie teraz, nie nad tym grobem
dopiero co zakrytym betonową płytą przez grabarzy.
Klęka przy grobie. Drobne kamienie, którymi usiana
jest ścieżka biegnąca wzdłuż rzędu kwater wpijają się w jej kolana. Ranią. Nie
dba o to. Wybucha głośnym płaczem, tak głośnym, żeby przedarł się przez stertę
kwiatów, betonową pokrywę i wieko trumny, albo wzniósł wysoko ku niebu, tam
gdzie zapewne przebywa teraz dusza Marty. Odpowiada jej martwa cisza. Loskot
pociągu na pobliskim torze oddalił się i umilkł. Teraz jedynie w głowie Joli
dudni ta pustka pozostawiona przez zmarłą Martę. Żaden znak nadprzyrodzony nie
potwierdza, że jej szloch został usłyszany. Ich wspólny czas dobiegł kresu i
zatrzymał się na progu zwanym śmiercią. Za tym progiem jest tylko milczenie.