O wężu Gorgonie
W pradawnych czasach, gdy ziemie nad brzegami Wisły,
Warty i Odry porastały gęste puszcze i knieje, a tylko gdzieniegdzie rozrzucone
były niewielkie ludzkie osady otoczone wianuszkami pól uprawnych, w jednej z
takich puszcz, niedaleko miejsca, gdzie łączą się ze sobą rzeki Odra i Barycz,
mieszkał wąż Gorgon. Podobnie jak wszyscy jego bracia, został ulepiony z mułu
wydobytego z dna rzeki przez Welesa, boga podziemi i głębin wodnych.
Doskwierało mu bardzo to wężowe życie polegające na
wiecznym pełzaniu z nosem przy ziemi, oglądaniu wyłącznie ździebeł trawy i
kryciu się pod krzewami przed każdym większym zwierzem, który mógł, nawet niechcący,
jedną łapą rozdeptać go na miazgę. Marzył o tym, żeby przekształcić się w smoka,
móc unosić się na skrzydłach w przestworza, zionąć ogniem, siać postrach w
całej okolicy, no i od czasu do czasu porywać ludzkie dziewice. Niekoniecznie
do zjedzenia. W charakterze pokarmu nie musiałyby przecież być dziewicami.
Wiedział jednak, że aby to marzenie mogło się spełnić, przez siedem lat nie
może, choćby z daleka i na krótką chwilę, ujrzeć żadnego człowieka. Dlatego
krył się po najgłębszych gęstwinach, pilnie nasłuchiwał, czy aby z którejś
strony nie dochodzą odgłosy polowania albo pracy drwali. Gdy tylko coś takiego posłyszał,
natychmiast oddalał się od tego miejsca z prędkością, na jaką pozwalało mu jego
beznogie, wężowe ciało.
Przez długi czas skutecznie unikał spotkania z tymi
dwunożnymi istotami stworzonymi ze słomy zmieszanej z błotem przez boskiego
brata jego ojca, Peruna. Gorgon wiedział, że między obydwoma bogami od zarania
dziejów trwa zażarta walka o to, jak ostatecznie będzie wyglądał świat. Perun
dążył do tego, aby był on pełen łagodności i piękna. Jego dziełem były wielobarwne
kwiaty, drzewa rodzące słodkie owoce, ptactwo rozweselające leśną ciszę swoim
śpiewem, no i oczywiście ludzie, których zadaniem było mądrze tymi wszystkimi
stworzeniami zarządzać. Weles natomiast miał usposobienie dzikie, okrutne i pełne
wszelakich żądz. Takie też stwarzał istoty: drapieżne, ponure i brzydkie. Jako syn
Welesa, Gorgon wśród tych drugich głównie przebywał i czuł się doskonale w ich
towarzystwie.
Zostało mu już niewiele do końca owych siedmiu lat
wyznaczonych tajemniczym boskim zrządzeniem jako czas przymusowego unikania widoku
ludzi, żeby z węża można było przemienić się w smoka. Cieszył się już na tę
chwilę i w myślach odliczał dni dzielące go od siódmych urodzin, kiedy to
uroczyście poprosi Welesa, a ten jednym swoim słowem sprawi, że wyrosną mu
skrzydła i szponiaste pazury, a obecny mały pyszczek, uzbrojony jedynie w
cienki, jadowity język, zamieni się w paszczę zionącą ogniem i straszącą
wszystkich wokoło wielkimi, ostrymi jak brzytwa kłami. Był dumny ze swojej
przebiegłości, dzięki której udało mu się przeżyć cały ten czas bez spotkania z
człowiekiem. Wielu jego braci nie miało tyle szczęścia. Przed upływem
siedmiolecia natykali się, a to na myśliwego, a to na zbłąkanego zbieracza
owoców leśnego runa, to znów na drwala albo na włóczęgę kryjącego się po lasach,
aby uciec przed sprawiedliwą karą, jaką chciano mu wymierzyć w jego rodzinnej
osadzie. Gorgon szydził z ich braku przezorności, samego siebie stawiając za
wzór skutecznego unikania przygód niosących groźbę zaprzepaszczenia szansy na
to, co było największym marzeniem każdego młodego węża.
W pewne słoneczne, letnie popołudnie wylegiwał się wśród
wysokich traw w cieniu gęstych krzewów, rozkoszując się myślą, że już tylko dwa
dni dzielą go od chwili, gdy będzie mógł zamienić swoją obecną mizerną postać
na smoczą potęgę. Nie dosłyszał zbliżających się kroków. Z zamyślenia wyrwał go
dopiero szelest gałęzi rozchylanych tuż nad jego głową. Obejrzał się, żeby
sprawdzić, czy przypadkiem nie grozi mu rozdeptanie przez jakiegoś zwierza… i w
tym momencie jego ślepia popatrzyły prosto w twarz Gawryły, mieszkańca osady
oddalonej o kilka wiorst od tego miejsca. Ów kmieć, wypiwszy wcześniej trochę
za dużo mocnego wina, zabłądził w lesie, sam nie wiedząc za bardzo, czego
chciał tam szukać. Gorgon natychmiast odwrócił łeb, ale było już za późno.
Zrozumiał, że raz na zawsze stracił możliwość stania się smokiem. Ogarnęła go
taka wściekłość, że postanowił za karę śmiertelnie ukąsić intruza, który,
włócząc się tam, gdzie ludzie nie powinni mieć nic do szukania, pozbawił go
możliwości spełnienia największego marzenia jego życia. Jednak Gawryło, ujrzawszy
węża, przestraszył się i co sił w nogach zaczął uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Na dogonienie go pełzający Gorgon nie miał szans.
Zrobiło mu się okropnie smutno i zaczął rzewnie płakać
nad swoim losem. Płakał tak przez wiele dni, aż z jego łez powstało leśne
jezioro. Weles, choć z natury posępny i okrutny, wzruszył się nieszczęściem
swojego syna. Stworzył rusałkę i kazał jej zamieszkać w wodach tego jeziora.
Odkąd Gorgon zaczął bawić się z rusałką, stopniowo powrócił mu dobry nastrój.
Doszedł do wniosku, że niekoniecznie trzeba zmienić się w smoka, żeby być
szczęśliwym. Najważniejsze to mieć do kogo pysk otworzyć. Choćby i wężowy.