sobota, 16 kwietnia 2016

To mój najnowszy utwór

Cena


Symplicjusz, mocno już posunięty w latach mistrz alchemii oraz białej i czarnej magii, powolnym krokiem, podpierając się sękatym, nieokorowanym kosturem, schodził krętymi kamiennymi schodami do położonej głęboko pod podłogą jego domu niewielkiej piwnicy, gdzie w metalowej klatce czekał na niego Ratulus – szczur hodowany od roku jako zwierzę doświadczalne w badaniu, które, o ile tylko zakończy się pomyślnie, miało stać się ukoronowaniem całego jego twórczego i niezwykle pracowitego życia.
Od dnia, w którym kupił Ratulusa od kupca z dalekiego kraju, poił go przygotowanym przez siebie eliksirem nieśmiertelności. Przez wiele lat nad nim pracował. Przez jego piwniczkę przewinęło się mnóstwo różnych zwierząt, które jednak padały po osiągnięciu naturalnego dla nich wieku. Po każdym takim niepowodzeniu zmieniał skład eliksiru, modyfikował sposób mieszania oraz wypowiadane w czasie tej czynności zaklęcia i podejmował kolejną próbę.
Ratulus dawał największą, jak do tej pory, nadzieję, że upragniony cel zostanie wreszcie osiągnięty. W chwili zakupu nie był on już młodzieniaszkiem, jak na stworzenie tego gatunku. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi powinien pożyć jeszcze najwyżej kilka miesięcy. Tymczasem niedawno minął rok od jego zakupu, a biało-szary gryzoń nie przejawiał w najmniejszym stopniu chęci rozstawania się z tym światem. Biegał żwawo po klatce, uporczywie szukając jakiejś większej szczeliny, przez którą mógłby się wydostać na wolność.
Tego dnia znawca magii schodził do swojej piwnicy z uczuciem lęku, jaki już dawno mu nie towarzyszył przy wykonywaniu alchemicznych badań. Wczoraj uznał, że nadszedł czas, aby sprawdzić, czy podawany Ratulusowi eliksir rzeczywiście uczynił go istotą nieśmiertelną. W tym celu domieszał mu do pokarmu trutkę, jaką zwykle serwuje się szczurom buszującym po spiżarniach i śmietnikach. Teraz szedł sprawdzić efekt swojego eksperymentu. Co będzie, jeśli okaże się, że zrobił to za wcześnie? Szkoda by było sympatycznego zwierzaka, a poza tym trzeba by cały eksperyment zacząć od początku. To nie było łatwe. Do sporządzania eliksiru Symplicjusz wykorzystywał wyjątkowo rzadko spotykane kamienie szlachetne, które ścierał na drobny proszek i mieszał z wywarami z różnych ziół o magicznych właściwościach. Zapas tych kamieni był już na wyczerpaniu, a przecież, po stwierdzeniu skuteczności preparatu na kolejnym zwierzęciu, będzie musiał sam poddać się podobnej kuracji, żeby stwierdzić, czy na ludzi będzie on działał tak samo. Stary alchemik nie był na tyle bogaty, żeby móc się w takie kamienie zaopatrzyć u handlarzy. Aby je zdobyć, będzie musiał udać się na trudną wyprawę w góry i tam przez co najmniej rok wytrwale rozkopywać przykrywającą skały cienką warstwę ziemi w poszukiwaniu nielicznych lśniących charakterystycznym czerwonozłotym połyskiem okruszyn, często nie większych od pestki wiśni. Zaś dla sporządzenia odpowiedniej ilości eliksiru będzie ich potrzebował co najmniej dwa funty. Tymczasem siły już go opuszczają. Z trudem pokonuje tych kilkanaście krętych schodów prowadzących do piwnicy, a co tu mówić o penetrowaniu górskich zboczy. Czy w ogóle będzie w stanie dokończyć swoje dzieło?
Na szczęście Ratulus przywitał go energicznym poszturchiwaniem pyskiem prętów klatki i wesołym popiskiwaniem. A więc udało się. Trutka nie wyrządziła mu żadnej szkody, pomimo że zastosowana dawka zdolna była wyprawić na tamten świat nie jednego, ale całe stado szczurów.
Teraz trzeba było wykonać jeszcze jeden eksperyment. Na samą myśl o jego przeprowadzeniu staremu uczonemu cierpła skóra. Jeśli eliksir nie został wystarczająco dopracowany i nie posiada takich właściwości, jakich spodziewał się jego twórca, ten ruchliwy i miły w dotyku gryzoń wyda w jego rękach ostatnie tchnienie, a on będzie musiał postarać się o następne zwierzę i podjąć trudną wyprawę w góry. Jednak bez tego kroku nigdy się nie przekona, co właściwie stworzył. Wyprawa po kamienie i tak go czeka – dla pozyskania surowca na wypróbowanie działania specyfiku na samym sobie. „Muszę to zrobić, muszę, dla dobra nauki, dla dobra ludzkości” – powtarzał sobie w duchu.
Otworzył klatkę, ostrożnie wyjął z niej wyrywającego się ku wolności szczurka, przytrzymał mocno w dłoni lewej ręki, aby mu się nie wymknął, prawą sięgnął po nóż, który miał przygotowany w kieszeni swojej tuniki, zamknął oczy, żeby nie patrzeć na to, co za chwilę uczyni i mocnym pchnięciem zatopił stalowe ostrze w miękkim futrze. Ratulus nie znieruchomiał. Przeciwnie, jeszcze intensywniej niż dotychczas próbował oswobodzić się z dłoni swojego żywiciela i pozwiedzać nieznane dotąd zakamarki piwnicy. Symplicjusz otworzył oczy. Wokół wbitego noża nie pojawiła się krew. Po jego wyciągnięciu rana natychmiast się zasklepiła, nie pozostawiając żadnego śladu. Staremu mistrzowi oczy zalśniły radością. Teraz był pewien swojego sukcesu. Eliksir nie tylko pozwolił oprzeć się działaniu trucizny, ale też uczynił jego podopiecznego odpornym na mechaniczne urazy. Ratulus stał się nieśmiertelny i niezniszczalny zarazem. Nadszedł czas, żeby podobną kurację zaserwować sobie. Jeśli okaże się równie skuteczna, będzie można ogłosić wszystkim ludziom, że nie muszą już bać się starości, chorób, pożarów, dzikich zwierząt ani napaści nieprzyjaciół. Żadna z tych plag nie wyrządzi im już krzywdy. Wystarczy tylko wypić odpowiednią ilość eliksiru, który on będzie odtąd przyrządzał dla wszystkich chętnych.
Upłynęły kolejne dwa lata, w czasie których Symplicjusz najpierw poszukiwał w górach drogocennych kamieni, następnie przyrządzał z nich eliksir, a później raczył się nim codziennie, oczekując efektu identycznego jak ten, który udało się uzyskać u Ratulusa. Skrzętnie przy tym zapisywał spożywane ilości cudownego płynu, aby precyzyjnie ustalić dawkę niezbędną do uzyskania nieśmiertelności i niezniszczalności przez człowieka.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy po przebudzeniu poczuł się, jakby ubyło mu co najmniej pięćdziesiąt lat. Nie czuł bólu w krzyżu ani w kolanach. Kręte schody prowadzące do piwnicy pokonał bez podpierania się kosturem. Wyszedł na podwórko na wpół nagi i, mimo, że była to już późna jesień, nie odczuł w ogóle chłodu. Tego dnia, zamiast eliksiru, wypił cały dzban przygotowanego wcześniej na taką okoliczność wywaru z wilczych jagód. Już kilkadziesiąt kropel wystarczyłoby, żeby człowiek jego postury padł martwy po parunastu minutach. On jednak czuł się tak, jakby napił się po prostu czystej wody. Był już niemal zupełnie pewien, że osiągnął swój cel. Ostatni test jednak należało koniecznie wykonać, aby pozbyć się wszelkich wątpliwości. Jeśli okaże się przedwczesny, będzie ostatnią czynnością w życiu starego mistrza, a stworzony przez niego eliksir nigdy nie ujrzy światła dziennego. Nie miał żadnego ucznia ani następcy, który mógłby kontynuować jego dzieło.
Pokonując lęk, sięgnął po nóż i, podobnie, jak przed dwoma laty w ciele Ratulusa, teraz zatopił go we własnej piersi. Poczuł, jak ostrze przenika jego ciało, ale nie sprawiło mu to żadnego bólu, krew nie wytrysnęła z otwartej rany. Ta zresztą, tak samo, jak wówczas, zniknęła bez śladu natychmiast po usunięciu ostrego narzędzia. Mistrz był przeszczęśliwy. On jest już nieśmiertelny. Najwyższy czas podzielić się tym darem z innymi ludźmi.
No tak. Tylko skąd wziąć tyle kamieni szlachetnych niezbędnych do wytworzenia eliksiru, żeby starczyło go na całoroczną kurację dla wszystkich potrzebujących. Jeśli będzie sam je zbierał, to zajmie mu to, pomimo faktu, że siły i zdrowie wróciły mu jak za młodu, wiele długich lat. W tym czasie umrze mnóstwo ludzi nie doczekawszy swojej kolejki. Jedyne wyjście to zlecić chętnym na pozbycie się widma nieuchronnej śmierci, aby sami nazbierali odpowiednią ilość kamieni i przynieśli mu je. To będzie jedyna cena, jakiej zażąda. Ostatecznie nie ma w tym nic złego, że dla uzyskania tak wielkiego daru będą musieli włożyć trochę wysiłku. Tak będzie nawet sprawiedliwie.
W najbliższy dzień targowy wybrał się do miasta. Poszedł tam ubrany zdecydowanie zbyt lekko, jak na tę porę roku. Chciał już samym wyglądem zwrócić uwagę słuchaczy na cudowną zmianę, jaka się w nim dokonała, a jaka może być również ich udziałem. Stanął pośrodku rynku na wysokiej beczce przeznaczonej do kiszenia kapusty, którą pożyczył od jednego z handlarzy, uderzył kilkakrotnie młotkiem w dużą metalową pokrywkę od kociołka na wodę i, upewniwszy się, że wzbudził wystarczające zainteresowanie, zaczął przemawiać.
Obwieścił zgromadzonym nowinę o dokonanym wynalazku. Zademonstrował jego działanie, gimnastykując się, podnosząc bez wysiłku ciężkie skrzynie z owocami i warzywami, wbijając sobie nóż w ciało i opalając je pochodnią. Na koniec oznajmił, że każdy może doświadczyć takiej samej przemiany i cieszyć się nieskończenie długim życiem bez chorób, udręk starości i obawy, że zginie z czyjejś ręki lub w wyniku nieszczęśliwego zrządzenia losu. Musi tylko przynieść mu około dwóch funtów górskich oczek (tak nazywano owe szlachetne kamienie będące głównym składnikiem eliksiru), on wyprodukuje z nich napój, który następnie popijany małymi dawkami przez cały rok uczyni każdego, kto podda się tej kuracji nieśmiertelnym i niezniszczalnym tak jak on. Rzecz jasna, wysocy i tędzy będą potrzebowali tych kamieni więcej, niscy i szczupli – mniej, ale rozpiętość nie powinna być większa niż cztery uncje, chyba, że ktoś byłby wyjątkowym karłem albo wyjątkowym olbrzymem. Dzieciom może wystarczyć mniejsza ilość. Za każdym razem trzeba będzie ustalić ją indywidualnie.
Symplicjusz znany był w całej okolicy jako człowiek wyjątkowo stateczny i poważny. Z pewnością nie robiłby i nie mówił tego wszystkiego, gdyby były to tylko kuglarskie sztuczki. Toteż, zaraz po zakończeniu jego przemowy, targowisko zaczęło nagle pustoszeć. Nie tylko kupujący, ale także kupcy w pośpiechu opuszczali swoje kramy, nie dbając o pozostawiony w nich towar, co było rzeczą dotychczas niewyobrażalną. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że uzbieranie dwóch funtów kamieni tak rzadko spotykanych, jak górskie oczka, będzie zadaniem niezwykle trudnym. W ogóle dla wszystkich może nie wystarczyć. Należało się pośpieszyć. Nie dać innym się ubiec. Nie zostać na szarym końcu. Następnego dnia zarówno miasto, jak i okoliczne wioski zupełnie się wyludniły. Kto żyw wyruszył ku górom na poszukiwanie cennego surowca mającego zapewnić wieczne życie wolne od chorób i zagrożeń. Wszystkie drogi prowadzące ku masywnym górskim szczytom zapełniły się piechurami, jeźdźcami oraz wozami wszelkiego rodzaju.
Pierwsze ofiary padły już podczas tej wędrówki. Ludzie rozpychali się, tratowali wzajemnie. Nawet dla najbliższych krewnych nie było litości. Każdy żywił obawę, że właśnie dla niego może zabraknąć życiodajnych kamieni. Wystarczy tylko wspomnieć, że nawet skromny naszyjnik z górskich oczek potrafił u wytwórców biżuterii kosztować tyle, co dobry koń, aby wyobrazić sobie, ile trzeba się będzie naszukać, aby nazbierać dwa funty takich cudeniek. Lepiej od razu pozbyć się konkurencji. Przecież nigdy dotąd nie mieli okazji walczyć o tak wysoką stawkę.
Prawdziwe jatki zaczęły się jednak dopiero, gdy cała ta ludzka rzesza dotarła do gór. Jeśli komuś udało się znaleźć choć parę czerwonozłotych kamyków, nie mógł czuć się bezpieczny. Fakt ten bywał prędzej czy później dostrzeżony przez innych poszukiwaczy, a wtedy wszelkie hamulce moralne znikały. Z każdym dniem górskie zbocza coraz obficiej spływały krwią. Trupy stawały się żerem dla kruków i sępów, bo nikomu nie było w głowie zajmowanie się ich grzebaniem.
Bezpardonowa wojna wszystkich ze wszystkimi trwała aż do momentu, gdy ostatni z eksploratorów, zbierając między umarłymi to, co udało im się znaleźć lub zrabować, padł z wycieńczenia. Nie dbał bowiem o pożywienie ani wypoczynek starając się jak najszybciej zgromadzić potrzebne dwa funty kamieni, a do tej ilości ciągle mu sporo brakowało.
Symplicjusz na próżno czekał w swoim domu na uboczu miasta na pierwszego przybysza, którego będzie mógł obdarzyć nieśmiertelnością. Nie odwiedzał w tym czasie miasta. Dzięki eliksirowi nie odczuwał w ogóle głodu, więc nie musiał zaopatrywać się w żywność na targu, a do samotnego życia przywykł od dawna i teraz też nie szukał towarzystwa. W końcu jednak zniecierpliwiony brakiem zainteresowania dla swego wynalazku postanowił sprawdzić, co jest przyczyną tak długiej nieobecności zainteresowanych. Mijał kompletnie opustoszałe miasto. Na rynku, gdzie jeszcze nie tak dawno obwieścił ludziom swoje odkrycie, w niepilnowanych kramach gniły pozostawione owoce, warzywa i inne produkty. Po ulicach biegały wygłodniałe i zdziczałe psy. Gdy na jednej z dróg prowadzących w góry ujrzał pierwsze ludzkie ciała ponadgryzane przez padlinożerną zwierzynę, ogarnął go niepokój, ale jeszcze miał nadzieję, że to tylko przypadkowe ofiary pośpiechu wędrowców, choć dziwne było, że nikt nie zajął się ich pochówkiem. Dopiero po dotarciu do pierwszych zboczy zrozumiał, co naprawdę się stało. Ogarnęła go złość – na tych ludzi i na samego siebie. Jak mógł nie przewidzieć, że tak właśnie się to skończy. Wróciwszy do swojego domu wylał na ziemię resztki eliksiru, jakie zostały mu jeszcze po jego własnej kuracji. Podarł na strzępy i spalił wszystkie zapiski dotyczące jego sporządzania.

- Wyznaczyłem ludziom zbyt wysoką cenę za możliwość wiecznego życia – pomyślał z goryczą. – Nie zdołali udźwignąć jej ciężaru. Teraz trzeba będzie opracować recepturę eliksiru, który odwróci skutki działania tego wynalezionego ostatnio. Nie warto być nieśmiertelnym w wymarłej krainie.