Cena
Symplicjusz, mocno już posunięty w latach mistrz alchemii
oraz białej i czarnej magii, powolnym krokiem, podpierając się sękatym,
nieokorowanym kosturem, schodził krętymi kamiennymi schodami do położonej
głęboko pod podłogą jego domu niewielkiej piwnicy, gdzie w metalowej klatce czekał
na niego Ratulus – szczur hodowany od roku jako zwierzę doświadczalne w
badaniu, które, o ile tylko zakończy się pomyślnie, miało stać się
ukoronowaniem całego jego twórczego i niezwykle pracowitego życia.
Od dnia, w którym kupił Ratulusa od kupca z dalekiego kraju,
poił go przygotowanym przez siebie eliksirem nieśmiertelności. Przez wiele lat
nad nim pracował. Przez jego piwniczkę przewinęło się mnóstwo różnych zwierząt,
które jednak padały po osiągnięciu naturalnego dla nich wieku. Po każdym takim
niepowodzeniu zmieniał skład eliksiru, modyfikował sposób mieszania oraz
wypowiadane w czasie tej czynności zaklęcia i podejmował kolejną próbę.
Ratulus dawał największą, jak do tej pory, nadzieję, że
upragniony cel zostanie wreszcie osiągnięty. W chwili zakupu nie był on już
młodzieniaszkiem, jak na stworzenie tego gatunku. Według wszelkich znaków na
niebie i ziemi powinien pożyć jeszcze najwyżej kilka miesięcy. Tymczasem
niedawno minął rok od jego zakupu, a biało-szary gryzoń nie przejawiał w
najmniejszym stopniu chęci rozstawania się z tym światem. Biegał żwawo po
klatce, uporczywie szukając jakiejś większej szczeliny, przez którą mógłby się
wydostać na wolność.
Tego dnia znawca magii schodził do swojej piwnicy z uczuciem
lęku, jaki już dawno mu nie towarzyszył przy wykonywaniu alchemicznych badań.
Wczoraj uznał, że nadszedł czas, aby sprawdzić, czy podawany Ratulusowi eliksir
rzeczywiście uczynił go istotą nieśmiertelną. W tym celu domieszał mu do
pokarmu trutkę, jaką zwykle serwuje się szczurom buszującym po spiżarniach i
śmietnikach. Teraz szedł sprawdzić efekt swojego eksperymentu. Co będzie, jeśli
okaże się, że zrobił to za wcześnie? Szkoda by było sympatycznego zwierzaka, a
poza tym trzeba by cały eksperyment zacząć od początku. To nie było łatwe. Do
sporządzania eliksiru Symplicjusz wykorzystywał wyjątkowo rzadko spotykane
kamienie szlachetne, które ścierał na drobny proszek i mieszał z wywarami z
różnych ziół o magicznych właściwościach. Zapas tych kamieni był już na
wyczerpaniu, a przecież, po stwierdzeniu skuteczności preparatu na kolejnym
zwierzęciu, będzie musiał sam poddać się podobnej kuracji, żeby stwierdzić, czy
na ludzi będzie on działał tak samo. Stary alchemik nie był na tyle bogaty,
żeby móc się w takie kamienie zaopatrzyć u handlarzy. Aby je zdobyć, będzie
musiał udać się na trudną wyprawę w góry i tam przez co najmniej rok wytrwale
rozkopywać przykrywającą skały cienką warstwę ziemi w poszukiwaniu nielicznych
lśniących charakterystycznym czerwonozłotym połyskiem okruszyn, często nie
większych od pestki wiśni. Zaś dla sporządzenia odpowiedniej ilości eliksiru
będzie ich potrzebował co najmniej dwa funty. Tymczasem siły już go opuszczają.
Z trudem pokonuje tych kilkanaście krętych schodów prowadzących do piwnicy, a
co tu mówić o penetrowaniu górskich zboczy. Czy w ogóle będzie w stanie
dokończyć swoje dzieło?
Na szczęście Ratulus przywitał go energicznym
poszturchiwaniem pyskiem prętów klatki i wesołym popiskiwaniem. A więc udało
się. Trutka nie wyrządziła mu żadnej szkody, pomimo że zastosowana dawka zdolna
była wyprawić na tamten świat nie jednego, ale całe stado szczurów.
Teraz trzeba było wykonać jeszcze jeden eksperyment. Na samą
myśl o jego przeprowadzeniu staremu uczonemu cierpła skóra. Jeśli eliksir nie
został wystarczająco dopracowany i nie posiada takich właściwości, jakich
spodziewał się jego twórca, ten ruchliwy i miły w dotyku gryzoń wyda w jego
rękach ostatnie tchnienie, a on będzie musiał postarać się o następne zwierzę i
podjąć trudną wyprawę w góry. Jednak bez tego kroku nigdy się nie przekona, co
właściwie stworzył. Wyprawa po kamienie i tak go czeka – dla pozyskania surowca
na wypróbowanie działania specyfiku na samym sobie. „Muszę to zrobić, muszę,
dla dobra nauki, dla dobra ludzkości” – powtarzał sobie w duchu.
Otworzył klatkę, ostrożnie wyjął z niej wyrywającego się ku
wolności szczurka, przytrzymał mocno w dłoni lewej ręki, aby mu się nie
wymknął, prawą sięgnął po nóż, który miał przygotowany w kieszeni swojej
tuniki, zamknął oczy, żeby nie patrzeć na to, co za chwilę uczyni i mocnym
pchnięciem zatopił stalowe ostrze w miękkim futrze. Ratulus nie znieruchomiał.
Przeciwnie, jeszcze intensywniej niż dotychczas próbował oswobodzić się z dłoni
swojego żywiciela i pozwiedzać nieznane dotąd zakamarki piwnicy. Symplicjusz
otworzył oczy. Wokół wbitego noża nie pojawiła się krew. Po jego wyciągnięciu
rana natychmiast się zasklepiła, nie pozostawiając żadnego śladu. Staremu
mistrzowi oczy zalśniły radością. Teraz był pewien swojego sukcesu. Eliksir nie
tylko pozwolił oprzeć się działaniu trucizny, ale też uczynił jego
podopiecznego odpornym na mechaniczne urazy. Ratulus stał się nieśmiertelny i
niezniszczalny zarazem. Nadszedł czas, żeby podobną kurację zaserwować sobie.
Jeśli okaże się równie skuteczna, będzie można ogłosić wszystkim ludziom, że
nie muszą już bać się starości, chorób, pożarów, dzikich zwierząt ani napaści
nieprzyjaciół. Żadna z tych plag nie wyrządzi im już krzywdy. Wystarczy tylko
wypić odpowiednią ilość eliksiru, który on będzie odtąd przyrządzał dla
wszystkich chętnych.
Upłynęły kolejne dwa lata, w czasie których Symplicjusz
najpierw poszukiwał w górach drogocennych kamieni, następnie przyrządzał z nich
eliksir, a później raczył się nim codziennie, oczekując efektu identycznego jak
ten, który udało się uzyskać u Ratulusa. Skrzętnie przy tym zapisywał spożywane
ilości cudownego płynu, aby precyzyjnie ustalić dawkę niezbędną do uzyskania
nieśmiertelności i niezniszczalności przez człowieka.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy po przebudzeniu poczuł się,
jakby ubyło mu co najmniej pięćdziesiąt lat. Nie czuł bólu w krzyżu ani w
kolanach. Kręte schody prowadzące do piwnicy pokonał bez podpierania się
kosturem. Wyszedł na podwórko na wpół nagi i, mimo, że była to już późna
jesień, nie odczuł w ogóle chłodu. Tego dnia, zamiast eliksiru, wypił cały
dzban przygotowanego wcześniej na taką okoliczność wywaru z wilczych jagód. Już
kilkadziesiąt kropel wystarczyłoby, żeby człowiek jego postury padł martwy po
parunastu minutach. On jednak czuł się tak, jakby napił się po prostu czystej
wody. Był już niemal zupełnie pewien, że osiągnął swój cel. Ostatni test jednak
należało koniecznie wykonać, aby pozbyć się wszelkich wątpliwości. Jeśli okaże
się przedwczesny, będzie ostatnią czynnością w życiu starego mistrza, a stworzony
przez niego eliksir nigdy nie ujrzy światła dziennego. Nie miał żadnego ucznia
ani następcy, który mógłby kontynuować jego dzieło.
Pokonując lęk, sięgnął po nóż i, podobnie, jak przed dwoma
laty w ciele Ratulusa, teraz zatopił go we własnej piersi. Poczuł, jak ostrze
przenika jego ciało, ale nie sprawiło mu to żadnego bólu, krew nie wytrysnęła z
otwartej rany. Ta zresztą, tak samo, jak wówczas, zniknęła bez śladu
natychmiast po usunięciu ostrego narzędzia. Mistrz był przeszczęśliwy. On jest
już nieśmiertelny. Najwyższy czas podzielić się tym darem z innymi ludźmi.
No tak. Tylko skąd wziąć tyle kamieni szlachetnych niezbędnych
do wytworzenia eliksiru, żeby starczyło go na całoroczną kurację dla wszystkich
potrzebujących. Jeśli będzie sam je zbierał, to zajmie mu to, pomimo faktu, że
siły i zdrowie wróciły mu jak za młodu, wiele długich lat. W tym czasie umrze
mnóstwo ludzi nie doczekawszy swojej kolejki. Jedyne wyjście to zlecić chętnym
na pozbycie się widma nieuchronnej śmierci, aby sami nazbierali odpowiednią
ilość kamieni i przynieśli mu je. To będzie jedyna cena, jakiej zażąda.
Ostatecznie nie ma w tym nic złego, że dla uzyskania tak wielkiego daru będą
musieli włożyć trochę wysiłku. Tak będzie nawet sprawiedliwie.
W najbliższy dzień targowy wybrał się do miasta. Poszedł tam
ubrany zdecydowanie zbyt lekko, jak na tę porę roku. Chciał już samym wyglądem
zwrócić uwagę słuchaczy na cudowną zmianę, jaka się w nim dokonała, a jaka może
być również ich udziałem. Stanął pośrodku rynku na wysokiej beczce przeznaczonej
do kiszenia kapusty, którą pożyczył od jednego z handlarzy, uderzył kilkakrotnie
młotkiem w dużą metalową pokrywkę od kociołka na wodę i, upewniwszy się, że
wzbudził wystarczające zainteresowanie, zaczął przemawiać.
Obwieścił zgromadzonym nowinę o dokonanym wynalazku.
Zademonstrował jego działanie, gimnastykując się, podnosząc bez wysiłku ciężkie
skrzynie z owocami i warzywami, wbijając sobie nóż w ciało i opalając je
pochodnią. Na koniec oznajmił, że każdy może doświadczyć takiej samej przemiany
i cieszyć się nieskończenie długim życiem bez chorób, udręk starości i obawy,
że zginie z czyjejś ręki lub w wyniku nieszczęśliwego zrządzenia losu. Musi
tylko przynieść mu około dwóch funtów górskich oczek (tak nazywano owe
szlachetne kamienie będące głównym składnikiem eliksiru), on wyprodukuje z nich
napój, który następnie popijany małymi dawkami przez cały rok uczyni każdego,
kto podda się tej kuracji nieśmiertelnym i niezniszczalnym tak jak on. Rzecz
jasna, wysocy i tędzy będą potrzebowali tych kamieni więcej, niscy i szczupli –
mniej, ale rozpiętość nie powinna być większa niż cztery uncje, chyba, że ktoś
byłby wyjątkowym karłem albo wyjątkowym olbrzymem. Dzieciom może wystarczyć
mniejsza ilość. Za każdym razem trzeba będzie ustalić ją indywidualnie.
Symplicjusz znany był w całej okolicy jako człowiek
wyjątkowo stateczny i poważny. Z pewnością nie robiłby i nie mówił tego
wszystkiego, gdyby były to tylko kuglarskie sztuczki. Toteż, zaraz po
zakończeniu jego przemowy, targowisko zaczęło nagle pustoszeć. Nie tylko
kupujący, ale także kupcy w pośpiechu opuszczali swoje kramy, nie dbając o
pozostawiony w nich towar, co było rzeczą dotychczas niewyobrażalną. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że uzbieranie dwóch funtów kamieni tak rzadko
spotykanych, jak górskie oczka, będzie zadaniem niezwykle trudnym. W ogóle dla
wszystkich może nie wystarczyć. Należało się pośpieszyć. Nie dać innym się
ubiec. Nie zostać na szarym końcu. Następnego dnia zarówno miasto, jak i
okoliczne wioski zupełnie się wyludniły. Kto żyw wyruszył ku górom na
poszukiwanie cennego surowca mającego zapewnić wieczne życie wolne od chorób i
zagrożeń. Wszystkie drogi prowadzące ku masywnym górskim szczytom zapełniły się
piechurami, jeźdźcami oraz wozami wszelkiego rodzaju.
Pierwsze ofiary padły już podczas tej wędrówki. Ludzie rozpychali
się, tratowali wzajemnie. Nawet dla najbliższych krewnych nie było litości.
Każdy żywił obawę, że właśnie dla niego może zabraknąć życiodajnych kamieni.
Wystarczy tylko wspomnieć, że nawet skromny naszyjnik z górskich oczek potrafił
u wytwórców biżuterii kosztować tyle, co dobry koń, aby wyobrazić sobie, ile
trzeba się będzie naszukać, aby nazbierać dwa funty takich cudeniek. Lepiej od
razu pozbyć się konkurencji. Przecież nigdy dotąd nie mieli okazji walczyć o
tak wysoką stawkę.
Prawdziwe jatki zaczęły się jednak dopiero, gdy cała ta
ludzka rzesza dotarła do gór. Jeśli komuś udało się znaleźć choć parę czerwonozłotych
kamyków, nie mógł czuć się bezpieczny. Fakt ten bywał prędzej czy później
dostrzeżony przez innych poszukiwaczy, a wtedy wszelkie hamulce moralne
znikały. Z każdym dniem górskie zbocza coraz obficiej spływały krwią. Trupy stawały
się żerem dla kruków i sępów, bo nikomu nie było w głowie zajmowanie się ich
grzebaniem.
Bezpardonowa wojna wszystkich ze wszystkimi trwała aż do
momentu, gdy ostatni z eksploratorów, zbierając między umarłymi to, co udało im
się znaleźć lub zrabować, padł z wycieńczenia. Nie dbał bowiem o pożywienie ani
wypoczynek starając się jak najszybciej zgromadzić potrzebne dwa funty kamieni,
a do tej ilości ciągle mu sporo brakowało.
Symplicjusz na próżno czekał w swoim domu na uboczu miasta
na pierwszego przybysza, którego będzie mógł obdarzyć nieśmiertelnością. Nie
odwiedzał w tym czasie miasta. Dzięki eliksirowi nie odczuwał w ogóle głodu, więc
nie musiał zaopatrywać się w żywność na targu, a do samotnego życia przywykł od
dawna i teraz też nie szukał towarzystwa. W końcu jednak zniecierpliwiony brakiem
zainteresowania dla swego wynalazku postanowił sprawdzić, co jest przyczyną tak
długiej nieobecności zainteresowanych. Mijał kompletnie opustoszałe miasto. Na rynku,
gdzie jeszcze nie tak dawno obwieścił ludziom swoje odkrycie, w niepilnowanych
kramach gniły pozostawione owoce, warzywa i inne produkty. Po ulicach biegały
wygłodniałe i zdziczałe psy. Gdy na jednej z dróg prowadzących w góry ujrzał
pierwsze ludzkie ciała ponadgryzane przez padlinożerną zwierzynę, ogarnął go
niepokój, ale jeszcze miał nadzieję, że to tylko przypadkowe ofiary pośpiechu
wędrowców, choć dziwne było, że nikt nie zajął się ich pochówkiem. Dopiero po
dotarciu do pierwszych zboczy zrozumiał, co naprawdę się stało. Ogarnęła go
złość – na tych ludzi i na samego siebie. Jak mógł nie przewidzieć, że tak
właśnie się to skończy. Wróciwszy do swojego domu wylał na ziemię resztki eliksiru,
jakie zostały mu jeszcze po jego własnej kuracji. Podarł na strzępy i spalił
wszystkie zapiski dotyczące jego sporządzania.
- Wyznaczyłem ludziom zbyt wysoką cenę za możliwość
wiecznego życia – pomyślał z goryczą. – Nie zdołali udźwignąć jej ciężaru.
Teraz trzeba będzie opracować recepturę eliksiru, który odwróci skutki
działania tego wynalezionego ostatnio. Nie warto być nieśmiertelnym w wymarłej
krainie.